Gdy Stary Kontynent szykował się do wigilijnej kolacji, Boris Johnson i Ursula von der Leyen ogłosili, że Wielka Brytania i Unia Europejska w końcu doszły do porozumienia w kwestii umowy handlowej regulującej przyszłe relacje po obu stronach Kanału La Manche (uparcie przez Brytyjczyków nazywanego Kanałem Angielskim). Nawet pobieżna lektura tego ponad 1000-stronicowego dokumentu uświadamia, że brytyjski rząd zdecydował się na znacznie luźniejsze relacje z europejskim blokiem niż dotychczas największe państwa Europy pozostające poza UE, a więc Norwegia czy Szwajcaria. Z punktu widzenia praktycznego oznacza to liczne ograniczenia i utrudnienia w handlu, przepływie ludności i studiowaniu w Zjednoczonym Królestwie, jednak dużo rzadziej w polskich mediach analizuje się ideologiczne podstawy uporczywego uniosceptycyzmu Brytyjczyków.

Wiele już o brexicie powiedziano w polskich mediach w ciągu 4,5 roku które upłynęły od referendum 23 czerwca 2016. Początek ery post-prawdy, kardynalne kłamstwa i oszustwa, niewykształceni wyborcy głosujący wbrew swoim interesom, wykorzystanie Cambridge Analitica i udział rosyjskich hakerów – te wszystkie historie przewinęły się w różnych formach przez polskie gazety, telewizje i media społecznościowe. Powtarzanie ich w kółko jest bardzo wygodne w kraju takim jak Polska, gdzie jakakolwiek krytyka działań Unii Europejskiej, nawet jeśli trafna, spotyka się z oskarżeniami o bycie przekupionym przez Rosję idiotą chcącym wyprowadzić Polskę ze Wspólnoty i tym samym pozbawić ją setek miliardów euro ze wspólnego budżetu oraz dostępu do wspólnego rynku. Taka postawa jednak w pewnym sensie tkwiła u źródeł nie tylko samego referendum w UK, ale też silnie osadzonym w brytyjskiej politycznej tożsamości uniosceptycyzmie.

Kiedy pierwszy raz odwiedziłem Wyspy Brytyjskie miałem 15 lat i wszystko na miejscu wydawało mi się jak z innego świata. Kierowcy poruszający się po lewej stronie, specyficzne gniazdka, okna uchylające się do zewnątrz zamiast to wewnątrz, osobne kurki w kranie dla ciepłej i zimnej wody, rury kanalizacyjne na zewnątrz budynków – to wszystko wprowadza każdego turystę w stan zagubienia i zakłopotania, mimo że znajduje się ledwie kilkadziesiąt kilometrów od Kontynentu, w którym większość z tych kwestii jest w dużej mierze zharmonizowana. Gdy po pracy w Londynie trafiałem do jednego z charakterystycznych pubów i rozmawiałem z kolegami i innymi klientami, dość często porównywali oni sytuację w ich kraju do tej w „Europie”, tym samym niejako podkreślając wyjątkowość i separatyzm ich wyspy. Historycznie Zjednoczone Królestwo także jest wyjątkiem na mapie Europy. Podczas gdy europejskie mocarstwa koncentrowały się na atakowaniu siebie nawzajem, Imperium Brytyjskie koncentrowało się na podbijaniu świata od USA po Australię. W konsekwencji nigdy nie brało udziału w inwazji na Stary Kontynent ani nie zostało zdobyte przez nikogo od czasów Wilhelma Zdobywcy w 1066 roku.

To wszystko może brzmieć jak nudna lekcja z historii, ale w istocie ma swoje dogłębne konsekwencje w prowadzonej współcześnie polityce. Unia Europejska powstała jako narzędzie współpracy gospodarczej między Francją i Niemcami, która miała zbliżyć do siebie stale wojujące ze sobą narody. Z czasem kolejne kraje Starego Kontynentu przystępowały do UE z podobnym nastawieniem – by poprzez współpracę gospodarczą i polityczną, zatrzeć historyczne krzywdy jakie europejskie mocarstwa wyrządzały sobie nawzajem. Wraz z integracją powstał pewien rodzaj relacji państwo-obywatel, która zakładała, że polityka skupi się na poprawie efektywności i warunków życia ludności, a nie na wielkich ideach, charyzmatycznych przywódcach i podniosłych hasłach. Krótko mówiąc, kolektywnie Europa zdecydowała się iść w stronę krajowych menedżerów dla których wielka wizja, cytując premiera Donalda Tuska, jest raczej powodem do niepokoju i wizyty u lekarza-specjalisty, a nie kryterium kompetencji na najwyższe stanowiska w państwie. W ten sposób wszystkie kraje Starego Kontynentu chcą zminimalizować prawdopodobieństwo kolejnego Otto III, Napoleona Bonaparte czy Adolfa Hitlera, który w ten czy inny sposób chcieli podbić i podporządkować sobie Europę, z bolesnymi konsekwencjami dla wszystkich. Wszyscy poza Wielką Brytanią.

Wielka Brytania nigdy nie pasowała do politycznych ambicji Unii Europejskiej, niezależnie od tego która partia rządziła nad Tamizą. Gdy w 1973 roku konserwatywny premier Ted Heath wprowadzał UK do Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej, robił to, ponieważ Zjednoczone Królestwo jako „chory człowiek Europy” potrzebował taniego dostępu do europejskiego wspólnego rynku, a więc czysto gospodarczej koncepcji, którą wówczas było EEC. To za te wartości wolnego handlu walczyła w 1975 roku podczas pierwszego referendum w tej sprawie Margaret Thatcher, pokazując się publicznie w legendarnym dzisiaj swetrze ozdobionym flagami wszystkich państw członkowskich EEC. Jak pisał niedawno felietonista The Atlantic Tom McTague, debata o członkostwie UK w projekcie budowania wspólnej Europy była w istocie rozterką między większym wpływem na losy świata a większą kontrolą nad funkcjonowaniem własnej demokracji. Na przełomie XX i XXI wieku wydawało się, że Europa słucha głosu Wyspiarzy, szczególnie że premierem w tamtych czasach był prounijny Tony Blair. Wszystko zmienił jednak Traktat Lizboński, który wprowadzał wiele symboli narodowych dla Unii Europejskiej, na które Brytyjczycy nigdy się nie godzili. Jakby tego było mało, przyszedł kryzys finansowy, a wraz z nim oczekiwanie Brukseli, że Brytyjczycy dorzucą się do pakietów ratunkowych dla państw członkowskich strefy euro mimo tego, że przecież Wielka Brytania członkiem strefy euro nigdy nie była. Trzecim ważnym wydarzeniem w relacjach po obu stronach Atlantyku było dojście do władzy na Downing Street Torysów i Davida Camerona.

Nie od dziś wiadomo, że brytyjscy konserwatyści nie są rozumiani w Brukseli. Ich przesłanie o narodowej tożsamości, suwerenności, patriotyzmie i niepodległości jest odbierane wśród liderów europejskich państw z niedowierzaniem, jako relikt słusznie minionej przeszłości. Przez ten brak zrozumienia wzajemnych interesów początek rządów koalicji Partii Konserwatywnej i Liberalnych Demokratów oznaczał początek końca wpływu UK na losy Europy. Od tej pory głos Wielkiej Brytanii co do przyszłości europejskiego projektu w erze kryzysu oraz miejsca w nim UK zaczął być przez UE marginalizowany. Wyraźnymi znakami ostrzegawczymi było brytyjskie weto co do budżetu na lata 2014-2020 i odmowa udziału Zjednoczonego Królestwa w programach pomocowych dla zagrożonych bankructwem państw strefy euro. W konsekwencji wszystkich tych wydarzeń wielu członków Partii Konserwatywnej doszło do wniosku, że skoro ta największa wartość brytyjskiego członkostwa w Unii Europejskiej, a więc wpływ na jej kierunek rozwoju, przestała istnieć, to logicznym krokiem jest dokonanie kroku w kierunku opuszczenia jej struktur. W tym momencie pewien rozczochrany, popularny blondyn władający Londynem zdecydował, że mimo obietnic niełączenia dwóch mandatów jednak wystartuje w wyborach do Izby Gmin w 2015 roku. Reszta jest już dobrze znaną historią.

Wydaje się, że najważniejszą lekcją płynącą zatem z opisanej historii jest to, by Unia Europejska, pogrążona dzisiaj w chaosie pandemii i bardzo wolno rozwijająca program szczepień przeciwko COVIDowi, była bardziej otwarta na głosy odrębne wobec dominującej ortodoksji narzucanej zwykle przez Niemcy i Francję. Jeśli wspólnota ma przetrwać, musi w końcu zrobić to, co europejscy politycy robią z tak dużą niechęcią – przedstawić Europejczykom atrakcyjną wizję przyszłości i realizować ją wspólnie, w innym przypadku ta kolejna inicjatywa zjednoczenia Europy skończy się tak jak wszystkie poprzednie – kolosalną klęską. Brexit w pewnym sensie może nam wszystkim pomóc – mając u granic 6. największą gospodarkę świata Europejczycy będą jasno widzieli, co Europa robi źle, a co dobrze, tak jak dzisiaj widzą, jak znacznie lepiej i szybciej Brytyjczycy rozwijają swój program szczepień.

O autorze

Marcel Lesik

Ekonomista, publicysta i ekspert Polskiego Instytutu Ekonomicznego, były dziennikarz Pulsu Biznesu i redaktor portalu Energetyka24.pl. Ekspert w dziedzinach makroekonomii, polityki gospodarczej i handlowej. Aktywny działacz organizacji pozarządowych i autor licznych raportów i opracowań m.in. w zakresie ustroju gospodarczego, szkolnictwa wyższego, energetyki i polityki zagranicznej.

Zobacz wszystkie artykuły autora