Próżno doszukiwać się w działaniach Stanów Zjednoczonych głębszej strategii wobec Starego Kontynentu. Myli się jednak ten, kto sądzi, że jest to wyłącznie specyfika działań obecnego lokatora Białego Domu. Europa najzwyczajniej przestaje być dla USA głównym punktem odniesienia. Wzrok Waszyngtonu zwraca się raczej ku Azji.
Jakakolwiek analiza polityki amerykańskiej obarczona jest obecnie wysokim ryzykiem błędu. Chwiejność administracji Donalda Trumpa tworzy w połączeniu z mediami społecznościowymi dość chaotyczną mieszankę, tym bardziej, że wiele wskazuje na istotne osłabienie zwyczajowych procedur wypracowywania decyzji w Białym Domu. Osławiona Rada Bezpieczeństwa Narodowego (NSC) ze swoją biurokracją, opisywana we wspomnieniach Zbigniewa Brzezińskiego czy Henry’ego Kissingera, Departament Stanu czy Handlu – wszystkie tradycyjne instytucje, w których wykuwała się amerykańska polityka, zostały zepchnięte na margines. Co istotne, prezydent Trump zdaje się wierzyć, że ta nieprzewidywalność polityki działa na korzyść samych Stanów Zjednoczonych. Niewiele wskazuje więc, by miała się ona w najbliższym czasie zmienić, zaś takie decyzje, jak niedawne wycofanie się z północnej Syrii (podjęte wbrew opinii wojskowych), dowodzą rosnącej asertywności i samodzielności prezydenta. To wszystko każe się zastanowić, czy za hiperaktywnością Donalda Trumpa kryje się jakaś strategia? I jakie miejsce zajmuje w polityce USA Unia Europejska?
Działania Białego Domu zawierają w sobie pewne elementy charakterystyczne dla tradycyjnej polityki republikańskiej, jak chociażby nieufność wobec multilateralizmu, jednak w dużej mierze są świadectwem przyjęcia przez amerykańską prawicę kierunku związanego z nurtem neoizolacjonistycznym: krytycznym wobec globalizacji, wolnego handlu, sojuszy międzynarodowych i użycia siły wojskowej poza sytuacjami bezpośredniego zagrożenia dla bezpieczeństwa USA. Co prawda Stany Zjednoczone wzmacniają swoją obecność wojskową w niektórych regionach świata (m.in. w Europie Środkowej, a najprawdopodobniej także na Półwyspie Arabskim), robią to jednak na zasadzie dwustronnych porozumień, w których finansowa partycypacja sojuszników stanowi istotny argument za ostateczną decyzją.
Zobowiązania sojusznicze
Zarówno w czasie kampanii prezydenckiej, jak też po swojej wygranej, Donald Trump wielokrotnie wskazywał, że Europa „wykorzystuje Stany Zjednoczone” – tak w ramach NATO, jak i w relacjach handlowych.
W sprawach sprawiedliwego podziału zobowiązań sojuszniczych trudno nie przyznać prezydentowi Trumpowi racji. Nawet po uroczystych deklaracjach o zwiększeniu nakładów wojskowych, składanych podczas szczytów w Newport i Brukseli, jedynie 6 europejskich członków Sojuszu – Polska, kraje bałtyckie, Wielka Brytania i Grecja – wypełniło minimalne zobowiązanie przeznaczania 2% PKB na obronność.
Brak zdolności wojsk państw europejskich do projekcji sił w ich najbliższym otoczeniu brutalnie uzmysłowiła interwencja w Libii w 2011 roku.
Od tego czasu zmieniło się niewiele – co prawda UE prowadzi operacje ochrony granic na Morzu Śródziemnym (Triton w latach 2014 – 2018, obecnie Themis), a pojedyncze kraje europejskie podjęły działania antyterrorystyczne u źródeł (m.in. francuska operacja Serval w Sahelu), jednak nie pozyskano żadnych realnych zdolności prowadzenia operacji pokojowych lub zarządzania kryzysowego na większą skalę. Niemoc Europejczyków dobitnie uzmysłowiło wycofanie się wojsk amerykańskich z północnej Syrii, które mogło być co najwyżej oprotestowane w stolicach Starego Kontynentu. O zastąpieniu wojsk amerykańskich przedstawicielami sił europejskich nie mogło być mowy.
Relacje handlowe
Natomiast kwestia transatlantyckich relacji handlowych jest sprawą bardziej skomplikowaną. Amerykańsko–europejskie spory handlowe maja długą tradycję (wystarczy przypomnieć „bananowe wojny” lat dziewięćdziesiątych), wynikającą tak z naturalnej rywalizacji miedzy największymi gospodarkami na świecie, jak i z przyjętych odmiennych modeli rozwoju i polityk publicznych. Te różnice, a także rozmaite protekcjonistyczne interesy grupowe, przez długi czas blokowały kolejne inicjatywy zmierzające do ekonomicznego zbliżenia się USA i UE. Nawet gdy obie strony wyrażały silną wolę zawarcia porozumienia o wolnym handlu (jak miało to miejsce w przypadku umowy TTIP), na przeszkodzie stawały takie kwestie jak rolnictwo, dostęp do rynku zamówień publicznych, transport czy system rozwiązywania sporów (ISDS).
Do powyższej listy należałoby obecnie dodać kwestię deficytu handlowego USA i europejskiej (a zwłaszcza niemieckiej) nadwyżki w obrotach ze Stanami. Według administracji Trumpa istnienie tej nierównowagi jest szkodliwe dla amerykańskiej gospodarki; w tej sytuacji odmienne zdanie ekspertów, nawet blisko związanych z Partią Republikańską, nie przeszkodziło Waszyngtonowi na otwarcie w połowie 2018 roku drugiego frontu wojny handlowej.
To Chiny są priorytetem amerykańskiej „wielkiej strategii”, a zabezpieczenie przywództwa handlowego, technologicznego i wojskowego w sytuacji rosnącej asertywności Państwa Środka pozostaje przedmiotem wzmożonych działań Waszyngtonu.
Jakkolwiek istnieją spory, co do zastosowanych środków (m.in. użyteczności ceł jako środka nacisku na Pekin), to ogólna, średniofalowa taktyka „korekcyjnych” działań wobec Chin nie budzi większego oporu. Otwarte pozostaje natomiast pytanie, co do ostatecznego celu strategicznego – czy jest nim po prostu utrzymanie prymatu USA, czy też raczej integracja Chin w istniejącym ładzie międzynarodowym na zasadach korzystnych dla Stanów Zjednoczonych.
Spór z Europą
Zaangażowanie USA w spór z Europą wydaje się tym kontekście całkowicie niezrozumiałe. Nie tylko oznacza ono podział środków i uwagi w dość krytycznym dla Stanów momencie, ale także niepotrzebnie zraża potencjalnego sojusznika. Przypadki naruszania własności intelektualnej i przemysłowej przez chińskie firmy, nielegalnych (w świetle zasad Światowej Organizacji Handlu) praktyk handlowych i inwestycyjnych, czy ręcznego zarządzania kursem yuana podnoszone były przez europejskie lobby przemysłowe – na wiele lat przed amerykańskim odpowiednikiem.
Niepokój UE w mniejszym stopniu budzą geopolityczne ambicje Chin, które są głównym tematem rozmów w Waszyngtonie, a w większym – konkurencja gospodarcza.
W tej sytuacji skoordynowane działania USA i Unii w ramach WTO mogłyby być skutecznym mechanizmem nacisku na ChRL.
Wymagałoby to jednak dwóch rzeczy. Po pierwsze – zmiany nastawienia obecnej administracji USA do współpracy z Europą. Jest to możliwe, a spotkanie Trump – Juncker, w czasie którego ogłoszono intencje powrotu do rozmów o transatlantyckiej umowie handlowej, wskazuje, że nawet realne, o ile Waszyngton i Bruksela są w stanie odejść od taktyki eskalacji sporu (widocznej chociażby wokół sankcji związanych z nielegalną pomocą publiczną dla lotniczych gigantów). Po drugie – wypracowania mechanizmu współpracy, najlepiej na forum WTO. Tymczasem Stany Zjednoczone wydają się coraz bardziej sceptyczne wobec efektywności tej instytucji, a szczególnie – jej systemu rozwiązywania sporów. Blokada nominacji sędziowskich do tzw. Organu Apelacyjnego WTO stawia pod znakiem zapytania cały porządek systemu Bretton Woods[1].
Niestabilność polityki amerykańskiej wobec Europy jest sygnałem traktowania naszego kontynentu w sposób drugorzędny. Brak jasnej strategii i określonych celów skazuje stosunki transatlantyckie na wypadkową dynamiki relacji USA z innymi podmiotami (Chinami, Rosją) bądź sympatii lub uprzedzeń aktualnego lokatora Białego Domu. A te, zwłaszcza ostatnimi czasy, okazują się bardzo zmienne.
Publikacja finansowana w ramach programu Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego pod nazwą „DIALOG” w latach 2017-2019.
[1] System wzajemnie powiązanych instytucji finansowych ustanowiony przez USA i państwa sojusznicze podczas konferencji w Bretton Woods w stanie New Hampshire w latach 1944 – 1947. W węższym rozumieniu system oznacza instytucje Grupy Banku Światowego i Międzynarodowy Fundusz Walutowy. W szerszym rozumieniu określa się tym mianem także międzynarodowe organizacje i porozumienia odpowiadające za liberalizację światowych obrotów handlowych, takie jak GATT (Układ Ogólny w sprawie Taryf Celnych i Handlu) obecnie funkcjonujący jako Światowa Organizacja Handlu (WTO) czy GATS (Układ Ogólny w sprawie Handlu Usługami). Porozumienie z Bretton Woods uznaje się za kamień węgielny powojennej stabilizacji makroekonomicznej i globalizacji.