Warto się zastanowić, jakie skutki może przynieść aktywna rola państwa w odwróceniu trendów związanych z polityką płacową panującą w Polsce. Czy rzeczywiście będą one opłakane dla gospodarki, jak głoszą liberałowie?

W związku z wyborczą propozycją PiS, dotyczącą zwiększenia płacy minimalnej z 2250 zł brutto obecnie do 4000 zł brutto w 2023 roku, przetoczyła się przez nasz kraj fala dyskusji na temat skutków takiej operacji dla polskiej gospodarki. Chciałbym w niniejszym artykule spojrzeć szerzej na kwestie dotyczące polityki płacowej w Polsce po 1989 roku, a wyborcza obietnica, która odbiła się tak szerokim echem, jest do tego dobrym przyczynkiem.

Braki w edukacji

Trzydzieści lat temu w erę gospodarki rynkowej weszliśmy bardzo kiepsko wyedukowani w dziedzinie ekonomii, czemu trudno się dziwić po niemal półwieczu realnego socjalizmu; i nie chodzi tu o ogół społeczeństwa, ale przede wszystkim o elity polityczne. W naszej polityce gospodarczej pojawił się wtedy Leszek Balcerowicz ze swoim dogmatyzmem liberalnym w stylu polityki Thatcher czy Reagana. Ćwierć wieku temu przyjęliśmy jego hasła jako prawdy objawione i, o ironio, bezrefleksyjnie powtarzali je później politycy z każdej strony sceny politycznej, także oponenci Balcerowicza (ale niemający żadnych konkretnych poglądów na gospodarkę i nie potrafiący spojrzeć krytycznie na propozycje liberalne).

Dla przypomnienia w telegraficznym skrócie: podatki miały być jak najniższe, a ich progresja – spłaszczona. Optimum stanowiłby liniowy podatek dochodowy. Firmy, w tym wielkie koncerny, powinny również płacić jak najniższy podatek od swoich zysków.  Państwo powinno redystrybuować jak najmniejszy odsetek PKB i nie ingerować w gospodarkę narodową, bo rynek sam najlepiej zadba o rozwój, a że wygrywają na nim wyłącznie najsilniejsi, to jest akurat według liberałów objaw pozytywny. Kosztami nierówności społecznych ekonomiści liberalni nigdy się nie martwili.

Doktryna ta nie bierze jednak pod uwagę szeregu wypaczeń gospodarczych i społecznych, jakie ze sobą niesie. Żeby było jasne, autor artykułu jest zwolennikiem wolnego rynku i swobody gospodarowania.

Należy jednak docenić rolę państwa jako czynnika, który – po pierwsze – stoi na straży uczciwych zasad funkcjonowania rynku, aby mali przedsiębiorcy mieli szansę startu i podjęcia konkurencji, po drugie – strzeże gospodarczych interesów narodowych, po trzecie zaś – dba o zrównoważony i sprawiedliwy rozwój społeczny oraz solidarność społeczną.

Elementy te wcale nie stoją w sprzeczności z wolnym gospodarowaniem, rozwijaniem talentów, pomysłów i innowacyjności jednostek. W tymże aspekcie społeczno-gospodarczym objawia się również rola państwa w kreowaniu polityki płacowej.

Kraj na dorobku

Dogmaty liberalne stanowią, że płace w Polsce powinny być względnie niskie, aby nie obciążać zanadto pracodawców ich kosztami. Polska, jako kraj na tzw. dorobku, powinna konkurować głównie niższymi kosztami pracy i tym przyciągać kapitał zachodni, ewentualnie – oferować tańsze wyroby i usługi. Warto zauważyć, że, prowadząc politykę ekonomiczną opartą na tym dogmacie, przez 25 lat pozostawaliśmy krajem na dorobku i końca tego stanu opcja Balcerowiczowska wskazać nie potrafiła, nie biorąc przy okazji w ogóle pod uwagę kosztów społecznych.

Przez niemal cały okres postkomunizmu wzrost płac był niewspółmierny (tzn.  niedoszacowany) do wzrostu PKB i wzrostu wydajności pracy. W efekcie następowało w Polsce pogłębianie nierówności społecznych i rozwarstwienia dochodowego oraz majątkowego między najbogatszymi a biedniejszą częścią społeczeństwa.

Istotny problem stanowił również transfer kapitału za granicę i nieakumulowanie kapitału będącego efektem wzrostu, a stanowiącego trampolinę do dalszego rozwoju i fundament dla rzeczywistego bogactwa kraju w perspektywie długoterminowej. Rozwarstwienie dodatkowo pogłębiane było niewielką bądź faktycznie nieistniejącą progresją podatkową. W efekcie również udział kosztów płac w PKB należy w Polsce do najniższych w Unii Europejskiej. I oczywistym jest, że – jeżeli państwo nie zacznie w aktywny sposób stymulować polityki płacowej – silniejsza strona stosunku pracy, czyli pracodawcy, nie będą kwapić się do pomniejszania swoich dochodów, poprzez zwiększanie płac.

Spróbujmy zatem zastanowić się, jakie skutki może przynieść aktywna rola państwa w odwróceniu tego trendu i czy rzeczywiście będą one opłakane dla gospodarki, jak głoszą liberałowie.

Konsekwencje wzrostu płac

Po pierwsze – wyższe płace wrócą przecież do gospodarki. Lepiej opłaceni ludzie wydadzą te środki na konsumpcję, a zwiększony popyt nakręci rynek, przy okazji otwierając nierzadko pole do startu lub rozwoju przedsiębiorcom. Oczywiście, wzrost popytu przyczynia się po części do wzrostu inflacji, ale raczej nikłe wydaje się zagrożenie, że w jej wyniku płace realnie nie wzrosną.

Jak kiedyś ktoś trafnie i obrazowo stwierdził, bogata garstka społeczeństwa, kupująca jachty i drogie limuzyny, gospodarki nie rozkręci, ale może to uczynić kilkanaście milionów ludzi, którzy co miesiąc będą otrzymywać, powiedzmy, 1000 zł więcej i wydadzą tę kwotę na lepszą żywność, weekendowy wypoczynek, wyjście do restauracji, nowy samochód, poprawę kondycji fizycznej, lekarza, kino, książkę itd. 

Z pewnością pojawi się jakaś, prawdopodobnie niewielka, grupa najmniejszych firm, których nie będzie stać na dalsze zatrudnienie pracowników i które w efekcie upadną. Ale państwo, niestety, musi  brać pod uwagę efekt globalny.

Na początku lat 90. koszty transformacji poniosło kilka milionów osób bezrobotnych i ich rodzin. Wzrostu bezrobocia w efekcie wzrostu płac raczej obawiać się nie musimy, bo akurat moment na aktywną politykę w tym zakresie, bez ryzyka wzrostu bezrobocia, jest teraz najlepszy od 1989 roku. Poza tym zwiększony popyt spowoduje rozwój wielu małych firm i wręcz generowanie nowych miejsc pracy.

Lekcja historii

Warto zauważyć, że wzrost płac jest również czynnikiem, który generuje zwiększoną innowacyjność. To właśnie wzrost kosztów zatrudnienia wymusza na przedsiębiorcach wdrażanie mniej pracochłonnych, nowatorskich rozwiązań. Zobrazujmy to, sięgając do naszej historii.

W krajach Europy Zachodniej, w wiekach XVI-XVIII, gospodarka ruszyła z miejsca, wkraczając w erę kapitalizmu, manufaktur, rozwoju przedsiębiorczości, aktywizując przede wszystkim mieszczaństwo, które awans społeczny zawdzięczało swojej pracy i talentom, a nie wyłącznie pochodzeniu. Następnie, począwszy od Wielkiej Brytanii, zachodnia Europa wkroczyła w erę rewolucji przemysłowej. W tym czasie na terenach Rzeczypospolitej nieustannie ograniczaliśmy się do eksportu zboża. Jaki był tego powód? Kilkaset najbogatszych rodów magnackich nie miało żadnej motywacji do zmian, szukania nowych pomysłów. Mieszczaństwo, czyli najbardziej postępowy element społeczny na Zachodzie, potencjalnie konkurencyjne dla oligarchów, zostało w Polsce pozbawione praw politycznych, a w konsekwencji – również szerszych możliwości gospodarczych. Oligarchowie z kolei mieli praktycznie darmową, nieograniczoną siłę roboczą w postaci zniewolonego chłopstwa. Owa „komfortowa” sytuacja i niemal zupełny brak kosztów pracy przy produkcji zboża nie wymuszały innowacyjności. Pytanie tylko, czy jako kraj osiągnęliśmy satysfakcjonujący efekt długofalowy? Tej dygresji nie należy oczywiście przenosić 1 do 1 do czasów współczesnych, ale mechanizm wydaje się jednak podobny i w dużym stopniu zachowany.

Można oczywiście snuć obawy, że mechanizacja, komputeryzacja i większa innowacyjność ograniczają ostatecznie miejsca pracy – i pewnie rzeczywiście tak jest na poziomie przedsiębiorstwa. Ale jednocześnie generują one nowe możliwości i nowe inwestycje, które tworzą miejsca pracy w innych sektorach i dziedzinach.

W ten sposób windują kraj w światowym łańcuchu powiązań gospodarczych, wyrywając go z pułapki średniego rozwoju, z której nie uciekniemy,  konkurując wyłącznie niskimi kosztami pracy.

Kierunek zmian

W mojej opinii kierunek polityki płacowej wskazany przez rząd jest jak najbardziej pożądany. Sprawiedliwy pod względem społecznym (po dekadach, w których większość z nas musiała godzić się z polityką „zaciskania pasa”) i korzystny dla dalszego rozwoju gospodarki, zarówno w kontekście wzrostu kreowanego przez rosnący popyt, jak i pozytywnego wymuszenia w obszarze wdrażania innowacyjności. Potencjalne zyski zdecydowanie przewyższają ewentualne koszty. Wzrost realnych dochodów społeczeństwa jest jednym z czynników niezbędnych dla wyprowadzenia Polski z pułapki średniego rozwoju.

Publikacja finansowana w ramach programu Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego pod nazwą „DIALOG” w latach 2017-2019.

O autorze

Marcin Żuber

Ekspert Instytutu Wolności ds. przedsiębiorczości Zastępca Dyrektora Departamentu Doradztwa dla Biznesu i Sektora Publicznego w Łódzkiej Agencji Rozwoju Regionalnego S.A. (ŁARR S.A.), zajmującego się m.in. finansowaniem przedsiębiorstw, projektami termomodernizacyjnymi, analizą efektywności inwestycji oraz organizacją misji gospodarczych do krajów Europy Wschodniej. Członek Rady Funduszu Pożyczkowego ŁARR S.A., wspierającego inwestycje w sektorze małych i średnich przedsiębiorstw w województwie łódzkim. Członek grupy roboczej koordynującej współpracę pomiędzy województwem łódzkim i obwodem winnickim na Ukrainie. Samorządowiec. Wiceprzewodniczący Rady Osiedla Łódź-Ruda. Współorganizator i pomysłodawca wielu inicjatyw i inwestycji lokalnych (m.in. rewitalizacji i rekultywacji Parku 1. Maja i Stawów Stefańskiego w Łodzi, imprezy biegowej „Bieg dla Rudy”, organizowanie wydarzeń dla dzieci z domu dziecka, akcji charytatywnych dla dzieci i osób starszych).

Zobacz wszystkie artykuły autora