Kapitalizm to postać, która poklepuje nas po ramieniu, podszeptując: staraj się bardziej, bądź sprytniejszy albo pracuj ciężej, bo za rogiem czeka cię nagroda. Jeszcze jeden projekt, jeszcze jedna udana transakcja, jeszcze parę lat w nielubianej pracy, a osiągniesz status, który ci się należy: wymarzone mieszkanie albo dom za miastem, lepszy samochód. Słowem: normalność – czyli poziom klasy średniej.

Poklepujący nas po ramieniu towarzysz poucza rano, zanim jeszcze zjesz śniadanie, że trzeba bardziej się wysilić, bo przecież nie ma czegoś takiego jak darmowy obiad. Możesz liczyć tylko na swoją przedsiębiorczość. Jeśli wykorzystasz szansę, dostaniesz, co ci się należy. Ciepłą wodę w kranie już masz, samochód kupiłeś na wolnym rynku, a wokół tyle atrakcyjnych rzeczy, których by nie było, gdyby nie obowiązujący system. Byłaby za to bieda, szaro-burość, zamordyzm oraz łamanie konstytucji i kręgosłupów.

 

Jeśli masz zdolność kredytową, to wiara w kapitalizm może utrzymać się w tobie bardzo długo – dopóki możesz na bieżąco spłacać kredyt.

 

Mniej przyjemną twarz ma kapitalizm dla tych, którzy nie mogą mierzyć w status klasy średniej, a zaledwie walczą o przetrwanie. Nie mają marzeń o kredycie hipotecznym czy urlopie za granicą – nawet na raty, a kapitalizm poucza ich protekcjonalnie: nie zasługujesz na luksusy, sama jesteś sobie winna, boś leniwa, niezaradna… ale haruj więcej, to chociaż utrzymasz się na powierzchni. Rzadko poklepuje po ramieniu, częściej daje kopniaki. I trzeba je znosić, choć bolą, bo nie ma innego wyjścia. Jest kapitalizm.

Ale i tak masz szczęście. Całkiem inną mordę ma kapitalizm w innych częściach świata. W krajach, które w Polsce nazywa się – często z poczuciem wyższości – biednymi i zacofanymi. Tam kapitalizm wali cię pięścią prosto w twarz już w pierwszych latach życia. Malaria? Inna choroba, na którą są lekarstwa, niedożywienie? Cóż za szkoda! Masz pecha, umierasz już jako dziecko – bo rodziców nie stać na leki za kilkadziesiąt dolarów. Game over. A jeśli dożyjesz do dorosłości, to kapitalizm ma dla ciebie ofertę ograniczoną do paru scenariuszy.

Możesz żyć, jak twoja rodzina, z uprawy roli. Przy odrobinie szczęścia nie wyrzucą cię z gospodarstwa siłą, by zwolnić obszar pod nową inwestycję, konieczną dla zysków zagranicznego inwestora, przy finansowaniu z „pomocy rozwojowej” i w imię „wolnego handlu” i „rozwoju”.

 

Nigdy nie zapytasz, dlaczego korporacja Apple płaci mniej podatków niż powinna, nawet jeśli wiesz, że w budżecie jest za mało pieniędzy na niepełnosprawnych.

 

Możesz też opuścić rodzinę i przyjaciół, by udać się do miasta i zasilić armię nisko opłacanych, wyzyskiwanych i wykorzenionych pracowników najemnych. Zajęcie to marne i wcale nie pewne. Chociaż klasa średnia potrzebuje ludzi do wydobycia i przetwarzania surowców, potrzebuje siły roboczej w fabrykach, to nikt nie powiedział, że akurat twojej. Przecież smartfona można wyprodukować w innym kraju, a przeniesienie produkcji o tysiące kilometrów to mały problem. Kapitał przeniesie się bez trudności, ale siła robocza już nie – bo dla niej przecież istnieją granice.

Możesz też szukać szczęścia w bogatszym kraju. Jeśli przejdziesz tysiące kilometrów, przepłyniesz morze i znajdziesz się już w Europie, nie oczekuj, że nazywać cię będą inaczej niż „gangsterem”, „islamistą”, „dzikusem”, „najeźdźcą”, „ciapatym”.

– Którą z tych dróg wybierasz dla siebie? – pyta kapitalizm.

Te wszystkie losy ludzkie – od przedstawiciela polskiej klasy średniej, aż po „ciapatego” – łączy ktoś, kto towarzyszy im codziennie: Pan Kapitalizm. Bo nie ma innego, realnie działającego systemu. Alternatywy to mrzonki – słyszymy zewsząd. Na dobre i na złe jest z nami tylko kapitalizm ze swoimi licznymi twarzami: całkiem miłą i usłużną dla jednego procenta najbogatszych, surowszą i protekcjonalną – ale wciąż dość ludzką – dla reszty ludzi w krajach bogatej globalnej Północy, takich jak Polska, i całkiem wredną i sadystycznie bezwzględną dla biedniejszej połowy ludzkości.

Gdy robisz przelew do urzędu skarbowego lub opłacasz zaległą fakturę, nie potrzebujesz informacji o dalekich krajach, statystyk, raportów, opasłych tomów, które mówią „innym na świecie jest znacznie gorzej”. Masz los w swoich rękach i jeśli tylko jeszcze bardziej się postarasz, dotrzesz do przystanku o nazwie „mój własny, zasłużony dobrobyt”. Bieda wśród innych nas nie cieszy, ale i też specjalnie nie smuci. Po prostu nie jest naszą bajką, nie mamy na nią czasu. Bo mamy do zrobienia jeszcze jeden projekt, jeszcze jedną udaną transakcję, jeszcze parę lat w nielubianej pracy i wtedy będziemy wreszcie u celu.

 

Gdy pojawi się kolejny kryzys finansowy, znowu sypniemy z budżetów gigantyczną pomoc dla banków prywatnych – okradając nasze społeczeństwa i obarczając przyszłe pokolenia jeszcze większym długiem.

 

Ale historie ludzi z odległych krajów jednak mogą nauczyć czegoś o sytuacji nas samych. Z racji pracy i osobistych zainteresowań odwiedziłem 40 krajów na czterech kontynentach, widziałem więc różne twarze kapitalizmu. Niezależnie od tego, czy na plaży we Francji czy w Brazylii, w wiejskim domku w środku lasu w Kamerunie czy w Nikaragui, w centrum miasta w Ugandzie czy Kazachstanie, jedno spostrzeżenie było za każdym razem prawdziwe: kapitalizm zawsze będzie dla ciebie taki, jaka jest zasobność twojego portfela i stan konta w banku. Na nic wiara postępowców w nowoczesność, a socjaldemokratów w sprawiedliwość społeczną, na nic przywiązanie chadeków do społecznej gospodarki rynkowej opartej na zasadach chrześcijańskich, na nic wiara wolnościowców w rozwalenie systemu. Jeśli masz zdolność kredytową, to wiara w kapitalizm może utrzymać się w tobie bardzo długo – dopóki możesz na bieżąco spłacać kredyt. Jeśli stać cię na iPhone’a i nowy samochód prosto z linii produkcyjnej, to ta wiara może nigdy się nie zachwiać. Nigdy nie zapytasz, dlaczego korporacja Apple płaci mniej podatków niż powinna, nawet jeśli wiesz, że w budżecie jest za mało pieniędzy na niepełnosprawnych. Świat przecież jest taki piękny, wszystko idzie w dobrym kierunku i na bieżąco korygujemy drobne problemy globalizacji.

Ale jeśli za dużo czytasz, za dużo myślisz, za dużo widziałeś, to pewnie tę wiarę chętnie byś porzucił. Ale od razu dodasz: „gdyby tylko była alternatywa”. Zatem ze wszelkich kryzysów kapitalizm wyjdzie obronną ręką. Gdy pojawi się kolejny kryzys finansowy, znowu sypniemy z budżetów gigantyczną pomoc dla banków prywatnych – okradając nasze społeczeństwa i obarczając przyszłe pokolenia jeszcze większym długiem. Gdy w wyniku wielkiej mobilizacji społecznej zatrzymana zostanie kolejna umowa na rzecz „wolnego” handlu, to tylnymi drzwiami i pod inną nazwą wprowadzą kolejne TTIP z przywilejami dla korporacji. Kapitalizm sobie poradzi – gorzej z nami, społeczeństwem.

Sęk w tym, że na brak alternatyw my, ludzie, nie możemy sobie pozwolić. Gdy rosną nierówności na świecie, a najbogatszy jeden procent i międzynarodowe korporacje są w stanie wpływać na całe państwa, to zagrożone są nie tylko usługi publiczne, państwowe szpitale i zasiłki dla niepełnosprawnych, ale też sama istota demokracji. I nie mam na myśli tylko jednego – w sumie wciąż półperyferyjnego – kraju jak Polska, ale w ogóle przetrwanie demokracji na świecie. Gdy zmiany klimatyczne stają się nieodwracalne, ich ofiarami nie będą tylko ludzie w odległych krajach, ale też my sami i nasze dzieci. Gdy świat zadłuża się na potęgę, a do władzy dochodzą ludzie, którzy wolą wywrócić stolik niż grać według tych samych – dodajmy: niesprawiedliwych – zasad, to stają przed nami kryzysy, których nawet nie potrafimy sobie wyobrazić. Gdy w dalszym ciągu wierzymy w niekończący się postęp technologiczny bez rozwoju moralnego, sztuczna inteligencja może doprowadzić nawet do wyginięcia ludzkości.

Niektóre z odpowiedzi na te problemy będą reformistyczne – aby ulepszyć to, co do się naprawić, w tej formie kapitalizmu, którą znamy. Inne alternatywy ugodzą w samo jądro kapitalizmu, bo… inaczej się po prostu nie da. Nawet jeśli teraz nie znamy konkretnych rozwiązań, to jedno jest pewne: nie odbędą się one bez ludzi, którzy ośmielają się zakwestionować stan obecny, nie boją się poczucia kompromitacji, że mówią coś innego niż eksperci i autorytety z telewizji. I nie są na tyle leniwi, by po opłaceniu podatku czy zaległej faktury wzruszyć ramionami i powiedzieć do siebie: a teraz staraj się bardziej, bądź sprytniejszy albo pracuj ciężej, bo już za rogiem czeka cię nagroda.

Autor wpisu: Marcin Wojtalik

Jest współtwórcą i członkiem zarządu Instytutu Globalnej Odpowiedzialności (IGO), polskiej organizacji pozarządowej, działającej na rzecz bardziej sprawiedliwych relacji biednych z bogatymi, globalnej Północy z globalnym Południem, obywateli i obywatelek z korporacjami międzynarodowymi.

Fot. Adam Olszański

O autorze

Redakcja Polska w Praktyce

Polska w Praktyce to Magazyn Instytutu Wolności. Chcemy w nim prezentować praktyczną stronę polskiej rzeczywistości i dać głos ludziom, którzy metodą prób i błędów zdobyli wiedzę, którą będą się z nami dzielić. Na nasze łamy zaprosimy przedsiębiorców budujących polskie firmy, działaczy pozarządowych wprowadzających innowacje społeczne, naukowców tworzących praktyczne rozwiązania.

Zobacz wszystkie artykuły autora