Dla wielu komentatorów życia politycznego globalny trend wynoszący do władzy przedstawicieli tzw. „prawicowego populizmu” był anomalią czy też błędem systemu. Niewątpliwie kulminacyjnym momentem w tym trendzie stał się wybór Donalda Trumpa na 45 Prezydenta Stanów Zjednoczonych Ameryki. Prostolinijny Trump, deklarujący przywiązanie do tradycyjnych wartości oraz nieukrywaną wrogość wobec waszyngtońskich elit, stał się dla nich egzystencjalnym zagrożeniem. Jego prezydentura, a przede wszystkim popularność jego stylu przywództwa, stawiały pod znakiem zapytania dogmat liberalnego świata o nieodwracalności postępu i o nieuniknionym nadejściu końca historii, która swoje apogeum znajdzie w liberalnej demokracji.

Utrzymująca się pomimo obyczajowych skandali i prawnych problemów popularność Donalda Trumpa wśród sympatyków Partii Republikańskiej oraz rosnąca pozycja Viveka Ramaswamy’ego, pozycjonującego się jako „nowy Trump”, nakazuje przyjąć, że nowy trend nie jest jedynie przejściowym epizodem, lecz mówi nam coś więcej o współczesnej kondycji ludzkiej. Wśród wciąż jeszcze niewystarczająco licznych analiz tego zjawiska, zbyt mało uwagi, moim zdaniem, poświęca się analizie duchowości reprezentowanej przez fundamentalnych protestantów w Stanach Zjednoczonych i temu, jak wpłynęła ona na umysłowość sporego grona „ludzi Zachodu”, bynajmniej nie tylko tych, którzy związani są z religijną prawicą.

Trump jako nowy Cyrus

Bardzo pouczającym przykładem jest działalność Lance’a Wallnau, amerykańskiego biznesmena, coacha, mieniącego się „chrześcijańskim nacjonalistą”. W 2016 roku podchwycił on określenie użyte przez Jeba Busha nazywającego Donalda Trumpa „kandydatem chaosu” i wydał książkę pod tytułem „God’s chaos candidate” (Boży kandydat chaosu). W książce tej Wallnau opisuje swój „prorocki sen”, kiedy to dzięki Bożemu natchnieniu zobaczył w 45 rozdziale Księgi Izajasza zapowiedź 45 Prezydenta Stanów Zjednoczonych. Ów 45. rozdział Księgi Izajasza traktuje o Cyrusie – królu Perskim, który stał się „Pomazańcem Pańskim”. Tytuł ten, co istotne, przynależał tylko królom judzkim i izraelskim, a jednak został nim obdarzony również poganin.

Rola Cyrusa w Starym Testamencie jest kluczowa. To za jego sprawą kończy się niewola babilońska – okres wygnania Izraelitów po podboju Jerozolimy przez Nabuchodonozora. To Cyrus rozpoczyna odbudowę Świątyni. Choć nie należał on do ludu żydowskiego, to jednak tradycja widzi w nim dobroczyńcę Żydów.

Warto zauważyć, że tak jak Jahwe prowadził na kartach Starego Testamentu Naród Wybrany przez dzieje, tak też tradycja purytańska dostrzega podobną rolę Boga w dziejach państwa amerykańskiego. Ma ono być „miastem na wzgórzu” – miejscem, które stanowi wzór dla całego świata. Jednocześnie jest ono szczególną areną walki dobra ze złem. Kryzys, nawet niewielki, przybiera w oczach fundamentalistów apokaliptyczny wymiar. Walka polityczna nie jest tylko sporem o kształt Ameryki, ale wręcz o istnienie świata. Stąd też rywale polityczni stają się wysłannikami diabła, zaś stronnicy – mężami opatrznościowymi zesłanymi przez Boga.

Takim mężem opatrznościowym – Cyrusem – stał się dla Wallnau Donald Trump. To on wyprowadzi Stany Zjednoczone, niczym naród izraelski z niewoli babilońskiej, z więzów, którymi krępuje je liberalna polityka. To on przywróci Amerykanom miejsca pracy, przeniesione do Azji i innych państw. To on przywróci właściwe miejsce instytucji rodziny. To on wreszcie obroni Amerykę przed nawałem imigrantów, którym liberalne elity folgują, sprowadzając zagrożenie na zwykłych Amerykanów. Słowem, dźwignie on Stany Zjednoczone z kryzysu, w którym pogrążają się one na skutek bezbożnej polityki demokratycznych elit.

Ile można wybaczyć Cyrusowi?

Uczynienie z Trumpa kogoś więcej niż tylko jednego z wielu przywódców politycznych ma ciekawy efekt uboczny. Jak pisze amerykański dziennikarz Marvin Olasky, sympatycy Trumpa odznaczają się wyjątkową wręcz pobłażliwością wobec jego wad i przewinień. Jak pisze Olasky, poddanie przez niego w wątpliwość moralnego mandatu Donalda Trumpa do pełnienia funkcji prezydenta USA, wywołało wręcz furię wśród jego zwolenników. Wśród wielu wiadomości pełnych słów protestu i potępienia, Olasky znalazł wspólny element myślenia ich autorów. Elementem tym było przekonanie, że obecny spór polityczny ma charakter ostateczny – zwycięstwo sił lewicowych grozić miało rozpoczęciem prześladowań chrześcijan, a także nieodwracalną zmianą kodu kulturowego, w ramach którego tradycja amerykańska stanie się reliktem przeszłości, przedmiotem wstydu, a nie dumy.

Nic dziwnego, że w tej sytuacji zwolennicy Donalda Trumpa stanęli pod jego sztandarem, nie oglądając się na jego kwalifikacje, cechy charakteru czy cnoty moralne. W trakcie ostatecznego starcia dobra ze złem liczy się przede wszystkim skuteczność przywódcy w obronie określonych wartości i nie jest przy tym istotne, czy i w jakim stopniu on sam je wyznaje. Liczy się tylko końcowe zwycięstwo naszej sprawy.

Dla takiego rozumowania Wallnau również znajduje uzasadnienie na kartach Biblii. Jak zauważa autor „God’s chaos candidate” król Dawid, największy spośród władców Izraela, również miał w swoim życiorysie czarne karty – przede wszystkim doprowadzenie do śmierci Uriasza, męża Batszeby, z którą Dawid dopuścił się cudzołóstwa. Jednak Dawid dzięki interwencji proroka Natana zrozumiał w końcu swój błąd i nadal cieszył się łaskami od Jahwe. Ogólny bilans jego panowania jest zaś niewątpliwie korzystny. W licznych wojnach pokonał on wrogów Izraela i zostawił swojemu synowi państwo silne i bogate.

Nauka dla świata

Zrozumienie punktu wyjścia Lance’a Wallnau – a zatem przekonania o apokaliptycznej sytuacji dziejowej oraz o metapolitycznym charakterze sporu pomiędzy najważniejszymi obozami politycznymi – pozwala łatwiej zrozumieć w jaki sposób postać Donalda Trumpa wywołuje tak daleko idącą polaryzację. Donald Trump nie jest tak popularny dlatego, że jest archetypicznym przywódcą, nowym Abrahamem Lincolnem. Jest on popularny dlatego, że znaczna część jego wyborców uważa go za obrońcę przed rozszalałym wrogiem. Każda krytyka jego zachowań oraz nowe afery z jego udziałem potwierdzają w ich oczach status Trumpa – jego wrogowie atakują go, gdyż jest on ostatnią przeszkodą na ich drodze do panowania nad światem. A im ostrzejsze są ataki i cięższe zarzuty – tym większa wiara w skuteczność Trumpa.

Jak się wydaje, dominującą emocją stojącą za takim myśleniem jest lęk. Wyłania się on z przekonania, że sprawy kraju nie idą w dobrym kierunku, zaś przywódcom kraju brakuje dobrej woli, aby to zmienić. Efektem takiego przekonania jest zawód, frustracja oraz gwałtowne zmniejszenie zaufania do państwa i jego instytucji. Osoba mająca przekonanie, że państwo i politycy nie liczą się z jego dobrem, nie będzie stawać w obronie instytucji, z wyjątkiem być może sytuacji, gdy instytucje te uważa za fundamentalne dla swoich interesów. Uzasadnia to znacznie większe zainteresowanie obroną wolności sądownictwa niż wolnych mediów. Jak się wydaje, to właśnie takie myślenie doprowadziło do wydarzeń z 6 stycznia 2021 roku. Skoro w Kongresie odbierano władzę dobroczyńcy ludu, to nic dziwnego, że tłum chciał temu zapobiec. Gdyby tego nie zrobił, czekałaby go zagłada.

Interpretacja Wallnau, poza ekstrawagancją i hiperbolą, może nam posłużyć jako źródło inspiracji do refleksji nad naturą polaryzacji w polityce i sposobami jej redukcji. Warto postawić pytanie czy za rosnącą polaryzacją nie stoi w dużej mierze przekonanie, że porażka „mojego” obozu politycznego będzie prawdziwą katastrofą, która doprowadzi do nieodwracalnych zniszczeń w kraju? Warto jednak nie zatrzymać się w tym miejscu, lecz zadać sobie jeszcze jedno dodatkowe pytanie – czy to rzeczywiście prawda? 

Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego
pochodzących z Funduszu Promocji Kultury – państwowego funduszu celowego

O autorze

Damian Piłat

Radca prawny, absolwent 3. edycji Szkoły Przywództwa Instytutu Wolności. Prezes Klubu Absolwenta SPIW. Na co dzień prawnik wspierający przedsiębiorców w obsłudze prawno-podatkowej.

Zobacz wszystkie artykuły autora