Różnica między posiadaniem euro a złotego nie sprowadza się li tylko do używania innego środka płatniczego. To także inna percepcja przestrzeni ekonomicznej, odmienne interesy gospodarcze i polityczne oraz inne narzędzia służące ich realizacji.
Niewiele wskazuje na to, że w ciągu najbliższej dekady Polska zdecyduje się wypełnić swoje traktatowe zobowiązanie i przystąpić do strefy euro. Społeczeństwo pozostaje sceptyczne, rząd jest otwarcie niechętny szybkiej integracji monetarnej, nie jest to też kwestia priorytetowa dla ugrupowań opozycji.
ODMIENNE INTERESY
Fakt ten nie pozostanie bez wpływu na stosunki z najważniejszym sąsiadem – Niemcami, które do unii walutowej należą i odgrywają w niej kluczową rolę. Różnica między posiadaniem euro a złotego nie sprowadza się li tylko do używania innego środka płatniczego. To także inna percepcja przestrzeni ekonomicznej odmienne interesy gospodarcze i polityczne oraz inne narzędzia ich realizacji. Będzie to coraz bardziej widoczne w relacjach polsko-niemieckich.
Po pierwsze, Niemców i Polaków może różnić postrzeganie istoty integracji europejskiej.
Nad Wisłą będzie ona pojmowana przede wszystkim jako wspólny rynek uzupełniony politykami transferowymi służącymi wyrównywaniu poziomów życia. Nad Sprewą myślenie o Europie zdominuje coraz bardziej wizja quasi-państwa budowanego na fundamencie euro – czyli stworzenie wspólnego budżetu, podatków, ministra finansów, funduszu walutowego. O kształt tych instytucji Niemcy już toczą fundamentalne spory z pozostałymi członkami strefy i Komisją Europejską – ale nie z Polską. Szkoda, ponieważ wspólne interesy dotyczące przyszłości euro sprzyjałyby poszukiwaniu kompromisu w innych, ważnych dla wzajemnych relacji sprawach, jak na przykład rozbudowa Gazociągu Północnego.
Wobec innego ustawienia zwrotnic w polityce integracyjnej może też osłabnąć znaczenie obecnie zbliżonych wyobrażeń Polski i Niemiec na temat charakteru polityki gospodarczej w ogóle.
Oba państwa łączy interes zachowania w Europie otwartych na handel rynków, trzymania w ryzach interwencjonizmu, pilnowania dyscypliny fiskalnej. Jednak przestrzeń do politycznego wykorzystania tej zbieżności poglądów ulega zawężeniu – właśnie ze względu na brak Polski w gronie członków strefy euro.
Bo to na jej poziomie – a nie UE – będą zapadać decyzje kluczowe dla kształtu europejskiej gospodarki. Kto wie, może Niemcy w trakcie negocjacji dotyczących kolejnych reform strefy euro zgodzą się na większą regulację i protekcjonizm forsowany przez Francję i państwa południa za cenę ustępstw w innych obszarach (np. dodatkowych narzędzi gwarantujących dyscyplinę fiskalną)). Do przegranych takich ustaleń należałaby bez wątpienia Polska.
DEZINTEGRACJA STREFY „NON-EURO”
Ryzyko takiego scenariusza byłoby mniejsze, gdyby państwa bez euro miały silny głos w UE. Znaczenie tej grupy jednak dramatycznie spadnie po brexicie. Bez Wielkiej Brytanii – jej potencjału gospodarczego, londyńskiego City oraz wpływów w Brukseli – trudno będzie bronić idei wielowalutowości w UE. Strefa „non-euro” już zaczyna się dezintegrować. Część krajów – Chorwacja, Bułgaria, Rumunia – przyspiesza przygotowania do członkostwa, zaś Węgry czekają z ogłoszeniem decyzji na korzystny moment polityczny. Własną walutę chcą zachować Duńczycy, którzy jednak „przypięli” ją do euro wąskim (+/-2,5%) pasmem wahań kursu, oraz Czesi, Szwedzi i Polacy. To zbyt mała i zbyt zróżnicowana grupa, by mogła skutecznie bronić interesów „non-euro” w UE.
TANIA SIŁA ROBOCZA
Brak euro wcale też nie oznacza, że polska gospodarka będzie w stanie uwolnić się od krytykowanego często modelu ekonomicznych relacji z zachodnim sąsiadem. Ma on polegać na tym, że niemieckie firmy lokują w Polsce mniej zaawansowaną, „tanią” produkcję, a nie centra badawczo-rozwojowe.
W efekcie w Polsce utrwala się niska innowacyjność i konkurowanie niskimi kosztami. Wejście do strefy euro mogłoby wymusić pewne zmiany.
Zamiast liczyć na dewaluację złotego, polskie firmy zaczęłyby szukać przewag we wprowadzaniu innowacji, tworzeniu nowych produktów, reorganizacji, itd., czemu sprzyjałby dostęp do tańszego kapitału. Byłby to proces niełatwy, zapewne bolesny, ale w ostatecznym rozrachunku przyspieszający wyrównywanie się poziomów życia i wydajności gospodarczej – czyli też sprzyjający bardziej symetrycznym relacjom z Niemcami.
Do wspomnianych wyżej wyzwań dochodzi jeszcze jedno, być może najpoważniejsze. W obliczu narastających napięć w relacjach transatlantyckich euro może stać się dla Niemiec narzędziem polityki globalnej, mającym uniezależnić gospodarczo i politycznie Europę od USA. Sugeruje to na przykład przedstawiona latem 2018 r. przez ministra spraw zagranicznych Heiko Maasa idea „zrównoważonego partnerstwa” z Ameryką, która zawiera takie pomysły jak alternatywny dla SWIFT system płatniczy, własny fundusz walutowy i bardziej zdecydowane forsowanie euro jako waluty rezerwowej. Ich realizacja nie byłaby z pewnością neutralna politycznie. Pójście w kierunku „zrównoważonego partnerstwa” w sferze finansowej i gospodarczej byłoby bowiem czynnikiem wpływającym na całość relacji transatlantyckich. Tym samym stałoby się wyzwaniem dla kluczowych interesów bezpieczeństwa Polski.
Artykuł stanowi przedruk z materiałów stworzonych w ramach zadania publicznego „Wzmacnianie wizerunku Polski w opiniotwórczych kręgach w Niemczech”. Zadanie publiczne współfinansowane przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych RP w konkursie „Współpraca w dziedzinie dyplomacji publicznej 2018”. Publikacja wyraża jedynie poglądy autora i nie może być utożsamiana z oficjalnym stanowiskiem Ministerstwa Spraw Zagranicznych.