Beniamin „Bibi” Netanjahu powraca do władzy w Izraelu, pomimo ciążących na nim oskarżeń o nadużycia i korupcję oraz ogromnego elektoratu negatywnego. Większość Izraelczyków nie chce widzieć go na szczytach władzy, a mimo to wraca. Sukcesu nie zawdzięcza jednak ani nowym pomysłom, ani porywającej kampanii, tylko umiejętnościom genialnego gracza, który jak nikt inny rozumie i wykorzystuje podzieloną i niezwykle skomplikowaną scenę polityczną państwa żydowskiego.
„Najgorszy premier w historii Izraela”
Beniamin Netanjahu pierwszy raz został premierem w połowie 1996 roku. Wówczas ten młody i podobający się kobietom, zaledwie czterdziestosiedmioletni polityk, były żołnierz sił specjalnych, obejmował stanowisko jako nowa nadzieja prawicy i partii Likud. Zastępował na fotelu premiera Szymona Peresa, który z kolei wypełnił miejsce po zamordowanym w listopadzie 1995 roku Icchaku Rabinie.
Bardzo szybko okazało się jednak, że Netanjahu wikła się w intrygi i spory partyjne oraz kieruje się prywatą, czym zraził do siebie wielu Izraelczyków. Ani wiadomości o żonie, Sarze, traktującej współpracowników na granicy mobbingu, ani o dzieciach, noszących pieluchy kupowane na koszt podatnika, nie przysporzyły mu sympatyków. Władzę stracił po trzech latach, a zastąpił go inny bohater wojenny, były dowódca armii Izraela, Ehud Barak, reprezentujący lewicową Partię Pracy.
Bibi, na koniec pierwszego okresu rządzenia okrzyknięty „najgorszym premierem w historii Izraela”, powrócił do władzy wiosną 2009 roku, już jako doświadczony i znacznie sprawniejszy polityk, który wyciągnął wnioski nie tylko ze swoich niepowodzeń, ale także porażek poprzedników. Jednym z nich był Ehud Olmert, zastąpiony przez Bibiego na stanowisku premiera, który zamienił wygodny gabinet szefa rządu na salę rozpraw w Jerozolimie, aby po kilku latach trafić do więzienia w Ramle, gdzie odsiedział wyrok za korupcję.
Rekordzista na fotelu premiera
Fakt, że Netanjahu powrócił do władzy w 2009 roku i utrzymał ją do roku 2021 nie oznacza, że jego rządy były stabilne, choć jest najdłużej piastującym urząd premiera politykiem w historii Izraela, wyprzedzając pod tym względem Dawida Ben-Guriona, legendarnego twórcę państwa żydowskiego. W ciągu dwunastu lat sprawowania przez niego urzędu, Izraelczycy sześciokrotnie wybierali parlament, a Bibi zachowywał stanowisko wcale nie dlatego, że był najbardziej popularnym politykiem w kraju. Jednak nikt lepiej od niego nie umiał łączyć populizm ze zjadaniem „przystawek” w postaci stosunkowo bliskich mu ideologicznie ugrupowań, de facto kupować lojalności koalicjantów – wykorzystując do tego celu środki i przywileje należące do państwa – oraz korzystać z kruczków prawnych i formalnych dla trwania na stanowisku, nawet bez budżetu czy koalicji. Dopiero egzotyczne i niestabilne połączenie sił jego przeciwników w 2021 roku odsunęło go od władzy, ale tylko na półtora roku.
Starszy, bo już siedemdziesięciotrzyletni polityk znowu użył swojej politycznej magii, żeby wrócić do władzy. Raz jeszcze sukces nie jest wyłącznie wynikiem jego niewątpliwej charyzmy, ale przede wszystkim znajomości reguł gry. Jednym z dowodów na to jest fakt, że – paradoksalnie – w ostatnich wyborach znacznie wzrosła popularność ugrupowania ustępującego premiera Yaira Lapida, przy marginalnym przyroście liczby sympatyków Likudu.
Rekin w rozdrobionym Knesecie
Izraelska scena polityczna jest bardzo rozdrobiona i „zabetonowana”. Jest to wynikiem niskiego progu wyborczego, wynoszącego 3,25%, co przekłada się na cztery mandaty w studwudziestoosobowym parlamencie, Knesecie. Ponadto podziały społeczne powodują, że wyborcy zazwyczaj głosują na „swoich”, czyli ultraortodoksi popierają odpowiadające im partie Żydów aszkenazyjskich lub sefaradyjskich, a Arabowie tradycyjnie głosują na swoje, zazwyczaj lewicowe ugrupowania
Praktycznie nie ma przepływu elektoratu między lewicą a prawicą, a w centrum bywa tłoczno. Rozumiejący to Netanjahu potrafi w czasie kampanii wyborczej zaatakować swoich potencjalnych sojuszników, aby odebrać im kilka, czy kilkanaście tysięcy głosów. Tak zrobił podczas trwającego siedemdziesiąt dwie godziny „blitzu” medialnego przed wyborami w 2015 roku, gdy groziła mu utrata władzy. Dla otrzymania od prezydenta mandatu i pierwszeństwa tworzenia rządu, trzeba stać na czele największej frakcji, a to oznacza potrzebę uzyskania niespełna 25% głosów, więc każdy punkt procentowy się liczy.
W rezultacie w Knesecie znajduje się około dziesięciu ugrupowań – czasem kilkanaście – a rząd musi opierać się na koalicji posiadającej minimalną przewagę. Obecnie Netanjahu tworzy rząd w oparciu o stosunkowo niewielką grupę czterech partii prawicowych i religijnych, jednak jedna z nich, Syjoniści Religijni, sama jest koalicją skrajnie prawicowych frakcji. Netanjahu jest niesłychanie sprawnym negocjatorem i autorem deali, polegających na oferowaniu stanowisk, przywilejów i środków dla społeczności powiązanych z konkretnymi partiami, na przykład pieniędzy na szkoły religijne partii ultraortodoksyjnych.
Zarządzanie permanentnym kryzysem
Jednak te negocjacje nie kończą się podpisaniem umowy koalicyjnej. Niewielka przewaga w Knesecie powoduje, że każda debata niesie niebezpieczeństwo upadku rządu, gdyż poszczególne partie, a czasem pojedynczy politycy, starają się „ugrać” coś dla siebie i swoich wyborców. W rezultacie koalicje się rozpadają, państwo latami może nie mieć budżetu – a Netanjahu trwa u władzy. Wykorzystuje do tego kolejny mechanizm, polegający na tym, że szef rządu pełni swoją funkcję aż do wyłonienia nowego premiera. A to bywa niemożliwe. Tak było we wrześniu 2019 roku, gdy Likud zajął drugie miejsce, ale podzielona i rozdrobiona opozycja nie była w stanie powołać rządu, podobnie jak pełniący obowiązki premiera Netanjahu. Wówczas, w marcu 2020 roku, odbyły się kolejne wybory, zakończone wzmocnieniem Likudu, co pozwoliło Bibiemu rządzić przez kolejny rok.
Obecne negocjacje koalicyjne, prowadzone przez Netanjahu, zapewne zakończą się sukcesem. Jemu samemu zależy nie tylko na władzy, ale także na zachowaniu wolności i uniknięciu odpowiedzialności za nadużycia z przeszłości. Jego koalicjanci mają zbyt wiele do stracenia, aby nie pójść na konieczne kompromisy. Nie oznacza to, że tworzony przez Bibiego rząd przetrwa dłużej niż rok czy dwa. Kryzysy będą wybuchały, a Netanjahu będzie je rozgrywał, jak w przeszłości. Gdzieś między nimi znajdzie czas na bieżącą politykę bezpieczeństwa czy zahaczenie o sprawy międzynarodowe. Krytycy utyskują, że jest pierwszym liderem Izraela, który podporządkował bezpieczeństwo interesowi partyjnemu. Jednak nie potrafią ograć tego mistrza, balansującego na granicy demokratycznego państwa prawa.
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego
pochodzących z Funduszu Promocji Kultury