Ponad 2 miliardy ludzi używa Facebooka przynajmniej raz w miesiącu. 1,4 miliarda ludzi używa go każdego dnia. Liczba aktywnych użytkowników Twittera to ponad 330 milionów. Około 1,5 miliarda ogląda filmy na YouTube. Wartość każdego medium społecznościowego jest prostą konsekwencją liczby aktywnych użytkowników. Użytkowników, do których może dotrzeć informacja handlowa, idee czy przekaz polityczny. Media społecznościowe to nie tylko ogromne możliwości, ale też ogromne kontrowersje. W tym roku dowiedzieliśmy się, że niewinny quiz na Facebooku doprowadził do wycieku danych około 87 milionów użytkowników (tzw. afera Cambridge Analytica). Znane są przypadki blokowania czy usuwania profili polityków oraz organizacji pozarządowych. Twitter i Facebook zablokowały profil niemieckiej deputowanej Beatrix von Storch za komentarze dotyczące muzułmanów w Niemczech. W Polsce za „niezgodne z regulaminem” zostały uznane m. in. profile o historii Armii Krajowej i Żołnierzach Wyklętych. Blokowano też zdjęcia z Marszu Niepodległości. Na tle tych zdarzeń pojawia się pytanie, czy państwo może ingerować w działalność prywatnych firm, które są właścicielami mediów społecznościowych.  
Facebook i Twitter to tylko strony internetowe, algorytmy, linijki kodu. Wartość przynoszą dopiero użytkownicy. Bo nie ma mediów społecznościowych bez społeczeństwa.
  Pod względem prawnym Facebook czy Twitter to prywatne firmy, to nie ulega wątpliwości. Ale jak to wygląda od strony funkcjonalnej? W 2017 roku Facebook osiągnął przychód w kwocie 40 miliardów dolarów, z czego w 98 proc. z reklam. Facebook i Twitter to tylko strony internetowe, algorytmy, linijki kodu. Wartość przynoszą dopiero użytkownicy. Bo nie ma mediów społecznościowych bez społeczeństwa. Facebook ma więc liczbę użytkowników porównywalną z populacją najludniejszego państw na świecie – Chińskiej Republiki Ludowej. W samej Polsce ponad 19 mln Polaków korzysta z Facebooka. Ok. 3 mln użytkowników twittuje po polsku. Media społecznościowe zarabiają więc na korzystaniu z pewnego dobra publicznego, jakim jest populacja danego kraju. Na analogicznych zasadach korzystają ze środowiska naturalnego firmy produkcyjne, które emitują gazy cieplarniane czy związki siarki. W tym ostatnim przypadku nie mamy wątpliwości, że państwo ma prawo ingerować, gdy wykorzystywane jest określone dobro publiczne, w tym przypadku środowisko naturalne. Dlaczego więc nie ma prawa ingerować w działalność firm obsługujących media społecznościowe, np. gdy dochodzi do zachwiania pluralizmu, naruszenia swobody wypowiedzi czy nadużycia w zakresie danych osobowych?  
Serwisy społecznościowe stały się miejscem, gdzie realizowane są podstawowe prawa i wolności, gwarantowane i chronione przez prawo konstytucyjne i międzynarodowe.
  Ktoś mógłby powiedzieć, że korzystanie z Facebooka czy Twittera nie jest obowiązkowe. To prawda, ale na rynku mediów społecznościowych konkurencja jest mocno ograniczona. Każdy z większych serwisów ma na właściwych rynkach pozycję wręcz monopolistyczną. To nie powinno dziwić, bo mamy tu do czynienia z sytuacją zbliżoną do monopolu naturalnego. To trochę jak przekonywanie kogoś do tego, że nie musi korzystać z usług miejskiego przedsiębiorstwa wodno-kanalizacyjnego. Wybór jak w kołchozowej stołówce – można jeść albo nie jeść. Serwisy społecznościowe stały się miejscem, gdzie realizowane są podstawowe prawa i wolności, gwarantowane i chronione przez prawo konstytucyjne i międzynarodowe. Regulaminy portali społecznościowych mają się nijak do dorobku chociażby Europejskiego Trybunału Praw Człowieka. Nawet Komisja Europejska wytknęła operatorom portali społecznościowych, że przyznanie sobie prawa do jednostronnego prowadzenia wykładni zakresu i stosowania postanowień regulaminu budzi wątpliwości prawne.  
Wybór jak w kołchozowej stołówce – można jeść albo nie jeść.
  „Facebook was not originally created to be a company. It was built to accomplish a social mission – to make the world more open and connected.” – pisał Mark Zuckerberg do inwestorów, kiedy Facebook wchodził na amerykańską giełdę. Słodko. Ale gorzka prawda jest taka, że mamy do czynienia z prywatną firmą, której wartość tworzą w przeważającej mierze sami użytkownicy, która korzysta z dobra wspólnego, jakim jest populacja danego kraju, która posiada pozycję niemalże monopolistyczną, prowadzi serwis mający ogromny wpływ dla wykonywania praw i wolności obywatelskich i która praktycznie przed nikim nie odpowiada (nawet przed akcjonariuszami, biorąc pod uwagę strukturę akcjonariatu).  
Gorzka prawda jest taka, że mamy do czynienia z prywatną firmą, której wartość tworzą w przeważającej mierze sami użytkownicy, która korzysta z dobra wspólnego, jakim jest populacja danego kraju, która posiada pozycję niemalże monopolistyczną, prowadzi serwis mający ogromny wpływ dla
  Czy taka organizacja powinna być nieskrępowana w zakresie arbitralnego ograniczania dostępu do usługi czy decydowania, jakie treści mogą lub nie mogą być publikowane? Oczywiście pojawia się pytanie, kto i jak ma to kontrolować. Organy państwa też nie są „święte”, jeżeli chodzi o naruszanie praw i wolności obywatelskich. Znamienne jest, że media społecznościowe dysponujące taką populacją użytkowników nigdy nie zdecydowały się na wprowadzenie mechanizmu, który pozwoliłby samym użytkownikom decydować (głosować), jakie treści naruszają reguły społeczności, a jakie nie. Być może państwo powinno ograniczyć się do egzekwowania obowiązku stosowania określonych procedur samokontroli przez samych użytkowników, zamiast cenzury sprawowanej przez anonimowe algorytmy, moderatorów czy funkcjonariuszy publicznych. Być może rozwiązaniem jest sądowa kontrola decyzji operatora serwisu społecznościowego dotycząca blokady dostępu do usługi lub publikacji treści. Do rozstrzygnięcia jest też kwestia skutecznej egzekucji prowadzonej w stosunku do podmiotów, które nie mają „substancji” na terytorium Polski – ciężko traktować poważnie wszelkie próby ochrony prawnej wykonywania praw i wolności w mediach społecznościowych bez rozwiązania tej kwestii. Być może rozwiązaniem powinna być tu możliwość ograniczenia przepływów pieniężnych z Polski do operatora serwisu społecznościowego. Jedno jest pewne – świat nie będzie „more open and connected”, jeżeli media społecznościowe pozostawi się tylko i wyłącznie niewidzialnej ręce rynku i kaprysowi widzialnego urzędnika korporacyjnego.

O autorze

Przemysław Antas

Radca prawny i doradca podatkowy. Ekspert w dziedzinie prawa gospodarczego, podatków i organizacji wymiaru sprawiedliwości. Posiada wieloletnie doświadczenie w prowadzeniu sporów podatkowych oraz obsługi prawnej podmiotów gospodarczych. Wspomagał też wiele organizacji pozarządowych w procesie konsultacji społecznych nowych rozwiązań prawnych. Obecnie prowadzi własną kancelarię prawną, w przeszłości był menadżerem w międzynarodowej firmie konsultingowej, współprowadził także specjalistyczny portal o prawach własności intelektualnej. Interesuje się ekonomiczną analizą prawa, finansami publicznych, a także nowymi technikami zarządzania. Absolwent drugiej edycji Szkoły Przywództwa Instytutu Wolności. Współpracuje z Instytutem Wolności od 2016 r.

Zobacz wszystkie artykuły autora