W 2005 roku miało miejsce przełomowe wydarzenie w historii Unii Europejskiej. Europejska Konstytucja, dokument mający być kamieniem milowym w transformacji UE z międzynarodowej organizacji gospodarczej i bloku handlowego niepodległych państw w organizację polityczną na drodze do sfederalizowanej Europy ze stolicą w Brukseli, została odrzucona przez obywateli Francji i Holandii w referendum. Choć większość zapisów tej europejskiej ustawy zasadniczej zostało przepisanych do Traktatu Lizbońskiego, aby w ten sposób ominąć sprzeciw społeczny wobec jej zapisów, to jednak ten moment rozpoczął trwający już 15 lat taniec wokół najważniejszego dylematu politycznego naszego regionu – czy UE powinno aspirować do bycia czymś więcej niż blokiem handlowym, a więc do bycia, jak to określił wówczas przewodniczący Komisji Europejskiej Jose Manuel Barroso „nieimperialistycznym imperium”? Doświadczenia ostatnich miesięcy dostarczają argumentów przeciwników takiego rozwiązania.
Wojna o szczepionki
Gdy Wielka Brytania opuszczała unijne instytucje i podpisywała umowę handlową separującą ją od większości unijnych mechanizmów i programów, Bruksela gorąco trzymała kciuki, by pierwsze miesiące niezależnego Zjednoczonego Królestwa pełne były niepowodzeń i trudności. bowiem Taki stan rzeczy pomógłby w odstraszeniu egzystencjonalnych zagrożeń dla istnienia UE w postaci rosnących w siłę eurosceptyków we Francji, we Włoszech i w Niemczech.
Rzeczywistość była jednak kompletnie odmienna w najważniejszym dla Europejczyków aspekcie – walce z Covid19. Rząd wyśmiewanego często na kontynencie Borisa Johnsona zorganizował znacznie lepszy program szczepień, rezerwując większe cotygodniowe dostawy dawek większej liczby producentów, a także gwarantując sobie pierwszeństwo w realizacji kontraktu. Jakby tego było mało, AstraZeneca, korporacja farmaceutyczna z siedzibą w Oksfordzie, opracowała we współpracy ze słynnym lokalnym uniwersytetem najtańszą szczepionkę na Covid, zobowiązując się jednocześnie do sprzedawania jej po kosztach do krajów rozwijających się.
Kiedy Wielka Brytania, negocjując z dostawcami potencjalnych wówczas szczepionek, skupiała się na jak najszybszym dostarczeniu do swojego kraju jak największej liczby szczepionek, unijny negocjatorzy koncentrowali się na negocjowaniu jak najniższej ceny. Konsekwencją różnicy w tym podejściu jest fakt, iż wg stanu na 21 lutego Zjednoczone Królestwo zaszczepiło przynajmniej jedną dawką 27% społeczeństwa, podczas gdy Unia Europejska zaledwie 6%.
Wśród wielkiej części europejskiego społeczeństwa Unia Europejska uchodzi za organizację merytoryczną, uosobienie merytokracji. Szczególnie młodzi ludzie, rozeźleni i nieufni wobec swoich krajowych, często centro lub prawicowych rządów, spoglądają ku Brukseli pewni, że nadejdzie stamtąd przeciwwaga, obiektywna i rzetelna informacja. Ten mit od zawsze był wynikiem naiwności i nieznajomości realiów UE przez osoby go wyznające, ale kryzys szczepionkowy powinien obnażyć go raz na zawsze. Jaka bowiem była reakcja unijnych dygnitarzy na to fiasko? Sianie kłamstw, półprawd i dezinformacji na temat szczepionki AstraZeneki, pomawianie MHRA (ang. Medicines and Healthcare products Regulatory Agency – brytyjska agencja aprobująca leki do użycia na terytorium UK) o „ścinanie zakrętów” i podążanie drogą na skróty w procesie aprobowania szczepionek. Podały groźby pod adresem AZ, że jej fabryki na terytorium UE mogą zostać zamknięte. Mówiono o możliwym zamknięciu granicy między Irlandią Północną a Irlandią, by uniemożliwić przypływ szczepionek pomiędzy Irlandią a UK, co złamałoby porozumienie pokojowe w Irlandii. W to kłamanie włączyli się także najważniejsi unijny liderzy – Emmanuel Macron opowiadał bzdury o tym, że szczepionka AZ przynosi „marginalne efekty” u osób powyżej 65 roku życia, natomiast niemiecki rząd siał kłamstwo o 8% skuteczności w tej grupie biznesowemu dziennikowi Handelsblatt. Słowa unijnych dygnitarzy niewiele różniły się od ostrzeżeń irańskich ajatollahów straszących, że szczepionki na Covid zarażają homoseksualizmem.
Efektem tej kampanii jest sytuacja, w której to nie antyszczepionkowcy czy koronasceptycy najbardziej narażają obywateli UE na niebezpieczeństwo utraty zdrowia i życia poprzez brak zaszczepienia, ale właśnie UE i nieodpowiedzialni politycy. W demokratycznych państwach za takie zachowania groziłaby dymisja albo chociaż konieczność stawienia czoła trudnym pytaniom przed parlamentarną komisją. Tymczasem Ursula von der Leyen nie odpowiada przed nikim poza kwalifikowaną większością Rady Europejskiej, a parlamentarna większość w Parlamencie Europejskim w swoim federalnym śnie gotowa jest mówić rzeczy jeszcze głupsze, byle tylko dopiąć swego celu. Za przykład niech posłuży niemiecki europoseł Peter Liese, który na posiedzeniu unijnej komisji zdrowia wprost groził wywołaniem wojny handlowej z Wielką Brytanią, jeśli ta nie odda części szczepionek UE.
Niebezpieczna zabawa z Rosją
W chwilach, gdy w krajowej polityce robi się gorąco wielu liderów państw i rządów koncentruje swoje wysiłki na polityce zagranicznej, by w ten sposób niejako nadrobić niedociągnięcia na lokalnym poletku. Mistrzem w tej kwestii w ostatnich latach był na przykład premier Izraela Benjamin Netanyahu. Unia Europejska spróbowała na początku lutego tego samego i wysłała swojego Wysokiego Przedstawicielstwa ds. Polityki Zagranicznej i Bezpieczeństwa, Hiszpana Josepa Borrella, do Rosji na rozmowy ze swoim odpowiednikiem, szefem tamtejszego MSZ Sergiejem Ławrowem. Pomijając fakt, że od czasu inwazji Rosji na Ukrainę i zajęcia Krymu zachodni politycy celowo rzadko zaszczycają Rosję swoją obecnością na oficjalnych wizytach, to jednak tym razem Ławrow wykorzystał Borrella do ośmieszenia Unii Europejskiej, ogłaszając wyrzucenie m.in. polskiego dyplomaty z Rosji podczas przerwy w swoim spotkaniu z Borrellem. W reakcji… Borrell komplementował rosyjską szczepionkę na Covid Sputnik V i ani słowem nie wspomniał o Nord Stream 2. Nie wspomniał w oficjalnym wystąpieniu także o sprawie aresztowanego Aleksieja Nawalnego. W reakcji państwa członkowskie UE, szczególnie te bardziej zagrożone przez Rosję, poczuły, że najwyraźniej dyplomację jednak muszą robić same. W efekcie polskie przedstawicielstwo przy UE zorganizowało spotkanie z przedstawicielami Nawalnego, by omówić jego sytuację i spojrzenie na przyszłość Rosji na wypadek upadku reżimu Putina.
Od Traktatu Lizbońskiego sukcesywnie zmienia się polityczny obraz Europy. Jeszcze przed kryzysem finansowym z 2008 można było doszukać się spójnego spojrzenia co do przyszłości „europejskiego projektu”. Jednak po tym, jak na jaw wyszły wszelkie słabości strefy euro a kontrowersyjna polityka zaciskania pasa została narzucona będącym w potrzebie państwom, obraz ten wyraźnie się rozmył. W zachodniej Europie rośnie popularność partii antyunijnych, bo ludzie mają dość nieuchronności procesów politycznych i gospodarczych zachodzących nie tylko w Europie, ale i na świecie, i w ten sposób chcą wykrzyczeć swój sprzeciw i przypomnieć o swoim istnieniu. Z drugiej stronie, Europa Wschodnia przestała chcieć się upodabniać politycznie i kulturowo do Zachodu i desperacko chce zachować swoją odrębność, także w zakresie religijnym. Stąd naszej części Europy znowu dominują partię na prawo od centrum.
Unijne motto głosi tezę o „jedności w różnorodności”, jednak polityczna różnorodność i przeciąganie linii w przeciwnych kierunkach nie wróży postępu a raczej przewrócenie się przynajmniej połowy uczestników tych zawodów. Wielu fanów unijnego projektu mówi, że to pierwszy w ponad 1000-letniej historii Starego Kontynentu koncept, który osiągnął sukces i zaprowadził pokój w regionie. Zapominają oni jednak, że historia nigdy się nie kończy i to od wyrozumiałości każdej ze stron ideologicznego konfliktu zależy, czy UE rzeczywiście okaże się sukcesem, czy skończy jak każdy inny historyczny projekt unifikacji kontynentu – jedną wielką, spektakularną i niebezpieczną klęską.