Czy na Ukrainie powstały mechanizmy gwarantujące obronę przed zewnętrzną, ale i wewnętrzną propagandą? Czy Ukraińcy mają dziś szanse dotrzeć do niezależnej i prawdziwej informacji?

 

Częściowy sukces kremlowskiej interwencji na Ukrainie w 2014 (tzw. „ruska wiosna”) opierał się przede wszystkim na kampanii informacyjnej i przekonaniu mieszkańców Doniecka i Ługańska o istniejącym zagrożeniu ze strony „faszystów” i „banderowców”. Ukraińskie państwo nie było wówczas w stanie powstrzymać zewnętrznego wpływu na swoje społeczeństwo.

Jak wygląda sytuacja dziś – kilka lat po tych wydarzeniach? Czy na Ukrainie powstały mechanizmy gwarantujące obronę przed zewnętrzną, ale i wewnętrzną propagandą? Czy Ukraińcy mają dziś szanse dotrzeć do niezależnej i prawdziwej informacji?

 

ODPORNOŚĆ WZRASTA

 

Obywatele zrozumieli, że informacja może rozpocząć wojnęmówi Oksana Romaniuk z kijowskiego Instytutu Masowego Przekazu (IMI). Społeczna świadomość potrzeby weryfikowania informacji rośnie. Zmieniła się też pozycja – wcześniej wszechpotężnych – kanałów rosyjskich. Ich wpływ został jeśli nie zneutralizowany, to zminimalizowany. Według badań Internews UA już w 2015 roku zaufanie Ukraińców do rosyjskich mediów spadło z 20 proc. do 4.

Dziennikarze i badacze dostrzegają też ogólny konsensus wśród ukraińskich elit (politycznych, biznesowych i medialnych), które poczuwają się dziś do odpowiedzialności i dostrzegają konieczność trzymania ręki na pulsie w sprawach informacyjnych oraz ustalania wspólnej agendy opartej na wartościach patriotycznych.

Państwo podjęło twarde kroki przeciwko rosyjskim mediom – ponad 70 kanałów telewizyjnych i stron internetowych zostało skutecznie zablokowanych i po prostu nie ma szansy nadawać na terytorium Ukrainy. Najnowsze, kompleksowe badanie „Ukraińskiego Pryzmatu” dotyczące odporności na rosyjską propagandę w Europie Środkowej plasuje Ukrainę dość wysoko. Chociaż badacze wskazują, że Ukraińcy pozostają jednym ze społeczeństw najbardziej podatnych na rosyjską propagandę, to patrząc na systemowość działań, Ukraina prześciga połowę krajów regionu, w tym Polskę, Gruzję i Węgry. – Znajdujemy się na pierwszej linii frontu wojny informacyjnej. To właśnie przeciwko Kijowowi Moskwa stosuje najnowsze techniki wpływu. Ukraina wykształciła przy tym pewną odporność i stworzyła narzędzia przeciwdziałania, które może eksportować do innych krajów regionu, gdzie sytuacja jest analogiczna – mówi Serhij Herasymczuk, współautor badania.

 

GDY PAŃSTWO ŚPI

 

2 marca 2014 Roman Burko z Sewastopola w obiektywie swojej kamery zobaczył lufę karabinu. Będąc wówczas na Krymie, zarejestrował nagranie, w którym znalazły się dowody na rosyjską agresję. Jego film obejrzało wówczas dwa miliony odbiorców. – Zrozumiałem wtedy, że aparat to też broń – mówi Burko. Witalij Owczarenko, mieszkając w Doniecku, od początku lat dwutysięcznych rejestrował tamtejsze protesty, akcje społeczne i informował o nich w internecie, który wówczas raczkował. Niejednokrotnie był śledzony, straszony, stracił trzy aparaty.

Burko założył grupę InformNapalm, Owczarenko współtworzył organizację Majdan Monitoring. Są jednymi z wielu aktywistów działających na froncie informacyjnym. Warto tu wspomnieć również o grupie StopFake, którą w 2014 założyli niezależni dziennikarze i absolwenci Akademii Kijowsko-Mohylańskiej, i o Centrum Prometeusz.

Wszystkie te organizacje zajęły się tym, czego w 2014 roku nie umiało zrobić państwo – namierzaniem i neutralizowaniem dezinformacji, szkoleniem innych dziennikarzy, wojskowych i nauczycieli, tak żeby umieli rozróżniać prawdziwe informacje od „fejków”, ostrożnie podchodzili do korzystania ze stron, poczt elektronicznych i sieci społecznościowych, które są kontrolowane przez Rosjan.

Działają do dziś, rozwijając swoją aktywność na skalę światową (StopFake ma 12 wersji językowych, InformNapalm ponad 30). Dziś organizacje te już nie zastępują państwa w całości, tylko uzupełniają jego działania. – Właśnie ta symbioza państwowych i obywatelskich instytucji daje należyty rezultat, bo w państwach ze słabym społeczeństwem obywatelskim można odczuć deficyt narzędzi do przeciwdziałania rosyjskiej dezinformacji – tłumaczy Serhij Herasymczuk z Ukraińskiego Pryzmatu.

 

PRZECIWKO MOLOCHOWI

 

Po otrząśnięciu się z pierwszego szoku również państwo ukraińskie podjęło próby ochrony swojej przestrzeni informacyjnej. W 2015 roku stworzono Ministerstwo Informacyjnej Polityki z myślą o komunikacyjnym wsparciu tzw. operacji antyterrorystycznej. Niektórzy początkowo twierdzili, że zostało stworzone w prywatnym interesie Petra Poroszenki, gdyż szefem organu został Jurij Steć, poprzednio menedżer należącej do prezydenta stacji 5 Kanał. Trzeba przyznać, że podejrzenia te raczej nie sprawdziły się, choć problemów w działalności MIP można szukać gdzie indziej. Założony cel ministerstwa – wzmocnienie obecności ukraińskiego państwa w przestrzeni medialnej – trudno bowiem osiągnąć, mając w kadrach 28 osób (łącznie z administracją i księgowością). Naprzeciwko olbrzymiego aparatu rosyjskiej propagandy taka instytucja jest niemal niezauważalna.

– Na każdą zagraniczną konferencję zabieram ze sobą 30-kilogramową torbę materiałów informacyjnych – mówi Dmytro Zołotuchin, 37-letni wiceminister informacyjnej polityki. W MIP wychodzi z podejściem konstruktywnym – zamiast sankcji i odpowiadania na działania przeciwnika proponuje budowę własnego, konstruktywnego przekazu. Wśród ważnych tematów Zołotuchin wymienia promocję korzyści płynących z umowy stowarzyszeniowej z UE. Oprócz działań doraźnych w Ministerstwie powstała też doktryna informacyjnego bezpieczeństwa Ukrainy systematyzująca działalność państwa w tym zakresie. Można mieć zastrzeżenia wobec tej strategii, ale cieszymy się, że w ogóle istnieje – komentuje ekspertka Oksana Romaniuk.

Dziennikarze, z którymi rozmawiałem, raczej nie zauważają wielkich rezultatów Ministerstwa Informacyjnej Polityki w przeciwdziałaniu rosyjskiej propagandzie, cenią ją jednak za dobre podejście i łatwość współpracy, między innymi przy wydawaniu pozwoleń na odwiedzanie stref działań wojennych czy też okupowanego Krymu.

Wysiłkiem MIP doprowadzono w końcu również do odbudowy nadajników przekazujących sygnał telewizyjny na niekontrolowane obwody doniecki i ługański oraz na Krym. Do tej pory ukraińskie kanały nie docierały do Doniecka, gdyż infrastruktura została po drugiej linii frontu, a w kablówkach i satelitach ukraińskie media zostały wyłączone. Rezultaty starań MIP są jednak ograniczone – dziennikarze donoszą, że w przyfrontowych regionach nadal nie ma zasięgu telewizji ukraińskiej, a zdarzają się nawet przypadki, że żołnierze nie mają nic innego do oglądania niż kanały z Doniecka czy Ługańska. Te zresztą są dużo hojniej finansowane niż legalne media ukraińskie.

 

KTO ZŁAMIE OLIGARCHICZNY MONOPOL

 

O ile zmiany w ochronie przestrzeni medialnej przed zewnętrzną agresją są zauważalne, o tyle eksperci nadal dostrzegają problemy wewnątrz kraju. Badania go Instytutu Masowego Przekazu i Reportów bez Granic wskazują, że nadal 75 proc. mediów znajduje się pod politycznym wpływem. Z dziesięciu czołowych telewizji na Ukrainie jedna należy do Rinata Achmetowa i po trzy do Ihora Kołomojskiego, Wiktora Pinczuka, Dmytra Firtasza – wszyscy z nich znajdują się w dziesiątce najbogatszych Ukraińców w 2018 roku. – Media są postrzegane przez oligarchów jako narzędzie do wpływania na ludzi, a nie produkt medialny. Każdy, nawet lokalny polityk z ambicjami, zakłada swoją stronę internetową. Stąd sztuczne «rozdęcie» ukraińskiego rynku medialnego. Na wolnym rynku większość z istniejących mediów nie miałaby racji bytu – zaznacza Oksana Romaniuk. Jako przykład podaje istnienie w Odessie 40 lokalnych kanałów telewizyjnych (z czego część jest uśpiona i zaczyna aktywną działalność w okresie kampanii wyborczej) czy 120 portali informacyjnych w 115-tysięcznym Użhorodzie, które w dużej mierze generują treści sposobem „kopiuj-wklej”.

Nadal doskonale funkcjonuje zjawisko tzw. „dżynsy”, czyli ukrytej reklamy w postaci artykułów zamawianych przez polityków, przedsiębiorców, administrację publiczną…

Ale również i organizacje religijne. Instytut Masowego Przekazu prowadzi monitoring występowania tego zjawiska. Przykładowo w pierwszym kwartale 2018 roku 17 proc. takich materiałów, które odnalazło IMI, zamówiła ukraińska cerkiew moskiewskiego patriarchatu starająca się promować swój wizerunek i obraz wspólnoty z Białorusią i Rosją (tzw. „rosyjskiego świata”). Badacze trafiają nawet na gotowe cenniki takich materiałów. Na przykład występ jako gościa w studiu jednego z czołowych ukraińskich kanałów kosztował w 2018 od 45 000 do 70 000 hrywien tj. od ok. 6500 do 10 000 zł. Państwowe regulacje, które nakazują oznaczać reklamę, istnieją, ale sankcje za ich nieprzestrzeganie są niewielkie.

– Te trendy niszczą zaufanie do mediów. Dlatego też opinię społeczną zaczynają wyznaczać media lokalne – mówi Romaniuk. I właśnie w lokalnych społeczeństwach powstają media, które cieszą się jeszcze jakimś zaufaniem społecznym, w przeciwieństwie do mediów oligarchicznych – które są oglądane, ale z zachowaniem rezerwy. Powstają i cieszą się popularnością media internetowe finansowane przez lokalne społeczeństwo, np. Twoje Misto, CitySites (franczyza, nazwy zaczynają się od kodu telefonicznego miasta, np. 061.ua w Zaporożu czy Nakipieło w Charkowie). Wśród nich są różne projekty – bardziej wyszukane, ale z mniejszym poziomem oglądalności i mniej wyszukane, ale cieszące się dużym zainteresowaniem. Ciekawym zjawiskiem jest również działalność lokalnych dziennikarzy aktywistów funkcjonujących na granicy mediów i polityki, którzy znajdują i opisują problem, informują o nim społeczność, a następnie wysyłają pytania do organów władz i pilnują rozwiązania sprawy. Sporą zmianą jest reforma lokalnych mediów kontrolowanych dotąd przez państwo, które zajmowały się informowaniem o działalności administracji. Podjęto decyzję o ich prywatyzacji, przekazując akcje i lokale radom redakcyjnym, które w miarę swoich własnych możliwości mogą rozwijać przyzwoicie prosperujące media. Do grudnia 2018 skarb państwa ma przestać być właścicielem lokalnych mediów.

W reformy przestrzeni medialnej zaangażowali się niezależni eksperci. Członkowie zrzeszenia pozarządowych organizacji Reanimacyjny Pakiet Reform przygotowali po rewolucji 2014 plan zmian – również w sferze mediów. Wiele z nich udało się wprowadzić: zlikwidowano Komisję ds. Moralności, która w praktyce cenzurowała media, poprawiono prawne bezpieczeństwo dziennikarzy, wprowadzono zmiany w dostępie do informacji i w informowaniu o strukturze własności mediów.

 

HIPSTERZY W SOWIECKIM WIEŻOWCU

 

Jedną z poważniejszych reform po 2014 była próba przekształcenia telewizji państwowej (zależnej od władz) w publiczną (należącą społeczeństwu) – czyli w Suspilne, wzorując się na najlepszych przykładach z zagranicy. Przyjęta w tym celu na fali porewolucyjnego entuzjazmu ustawa dała publicznemu nadawcy niesłychaną na ukraińskim rynku niezależność. Deputowani, jak się wydaje, nie byli do końca świadomi tego, że głosując, stracili narzędzia wpływu na to medium.

 

Dziś telewizja publiczna stara się zmieniać i to widać wśród ludzi, którzy ją tworzą. Średnia wieku sięga trzydziestki, wyglądają jak twórcy małego kreatywnego start-upu, co kontrastuje z pustymi korytarzami olbrzymiego, sowieckiego biurowca.

 

Młoda zmiana menedżerów i dziennikarzy w telewizji podjęła szeroko zakrojone kroki reformatorskie w tym molochu: zmienili liczbę zatrudnionych z 7000 do 4000, dzięki czemu pracownicy otrzymują lepsze pensje, oddzielili zarządzanie strefy kreatywnej i administracyjnej (wcześniej ten sam dyrektor odpowiadał za zakup samochodów i produkcję programów telewizyjnych), a w pierwszych siedmiu miesiącach praktycznej działalności uruchomili 24 stałe i 20 specjalnych projektów telewizyjnych.

Eksperci Instytutu Wolności w Kijowie

Spotkanie ekspertów Instytutu Wolności z redaktorami UA:Suspilne, kwiecień 2018

– Bycie niezależnym to najlepsza propaganda – mówi Wiktoria Sydorenko z UA:Suspilne. To zasada, którą kierują się reformatorzy ukraińskiej telewizji publicznej, jak się wydaje – z sukcesem. Niezależność redakcyjną telewizji gwarantuje Rada Nadzorcza, która stanowi bufor między władzą a dziennikarzami telewizji. Jak twierdzą, są zobowiązani do pokazania orędzia prezydenta na Nowy Rok, a poza tym mają wolną rękę w doborze występujących polityków.

Teraz deputowani próbują odwrócić rezultaty reformy z 2015 roku i przyjąć nowe prawo, które nadawałoby każdemu z posłów gwarantowane kilkanaście minut obecności w telewizji publicznej dla zaprezentowania swojego przekazu. Menadżerowie telewizji nie godzą się z tym i proponują deputowanym organizacje programów, w których pytania nie byłyby ustawione, ale zadawane na żywo przez widzów. Władza na niezależność Suspilnego zareagowała bardzo prosto – obcinając budżet telewizji o połowę mimo ustawowych gwarancji.

Eksperci medialni potwierdzają niezależność nowej telewizji publicznej od władz, ale zwracają uwagę na to, że jej oglądalność – chociaż rosnąca – jest słaba w porównaniu z mediami oligarchicznymi. Dlaczego tak się dzieje? Ukraińcy przyzwyczaili się, że telewizja publiczna jest źle robiona, nudna, a przede wszystkim przestali jej wierzyć. Mimo dobrze przeprowadzonego rebrandingu, kreatywności i najlepszych chęci młodym reformatorom trudno będzie przebić się na rynku medialnym, szczególnie gdy media należące do dużego biznesu są dobrze finansowane, a publiczny nadawca ma ograniczane środki.

 

TELEWIZJA REWOLUCJI W SPOKOJNYCH CZASACH

 

Inne ważne medium, które mimo problemów broni się na rynku, to Hromadske. Historia tej stacji tworzonej w 2013 przez jednych z najlepszych dziennikarzy Ukrainy była historią rewolucji. Medium miało szczęście wystartować razem z protestami na Majdanie i być jednym z ich symboli. Później, gdy opadł rewolucyjny zapał i zaczęła znikać jedność z czasów narodowego zrywu, również Hromadske przestało być tak potrzebne. – W 2013 nie było dla nich alternatywy. Później ich innowacyjny styl działania skopiowały media finansowane przez oligarchów, z którymi niezależna telewizja nie może się ścigać – mówi Oksana Romaniuk. Budżet stacji wynosi dziś 1,5 miliona dolarów rocznie, co w porównaniu z kwotami pompowanymi w wielkie stacje biznesmenów jest kwotą śmieszną. O rozwój stacji nadal walczy Natalia Humeniuk, szefowa Rady Programowej. O kanale opowiada jak o swoim ulubionym dziecku, widać, że to jej projekt życia. Szuka nowego kierunku dla stacji – profesjonalnego i skierowanego do ekspertów – i to nie tylko z Ukrainy. Ma ambicje ponadregionalne, w Hromadskim możemy znaleźć treści m.in. po angielsku i rosyjsku. – W przestrzeni postsowieckiej brakuje opiniotwórczych, ponadregionalnych i niezależnych mediów. Jesteśmy dość dużym krajem, który stać na to, żeby mieć medium rzetelnie prezentujące sytuację w Europie Wschodniej – mówi Humeniuk. Stacja jako jedne z niewielu ukraińskich mediów od początku informowała np. o ostatnich wydarzeniach w Armenii, mając tam własnego korespondenta, na co nie zdecydowały się dużo bogatsze telewizje. Dzisiaj Hromadske nie cieszy się już taką popularnością widzów jak w czasie Majdanu, gdy stację oglądały miliony ludzi głodnych najświeższych informacji z rewolucyjnych placów. Pozostało jednak zaufanie dziennikarzy innych mediów, w tym lokalnych: np. w obwodzie dnipropetrowskim, lokalnej edycji Hromadske według badania Instytutu Masowego Przekazu ufa 80 proc. przebadanych dziennikarzy, którzy czerpią z niego informacje. – W czasach wojny i problemów z prawami obywatelskimi niezależne media są potrzebne jak nigdy. Dlatego też będziemy kontynuować swoją działalność – mówi Humeniuk.

 

NAJWIĘKSZE WYZWANIE

 

Lokalne media, publiczna telewizja, niezależni aktywiści wspierani przez państwowe jednostki – to już całkiem pokaźna koalicja, które przynosi jakościową zmianę w ukraińskiej przestrzeni medialnej. Odporność ukraińskiego społeczeństwa na propagandę wzrasta, ale prawdziwym testem dla niego będzie okres zbliżających się wyborów parlamentarnych i prezydenckich. Wówczas okaże się, czy konstrukcja obronna na froncie informacyjnym jest w stanie wytrzymać ataki z zewnątrz i czy nowe media zapewnią ludziom dostęp do obiektywnych informacji o kandydatach wspieranych przez oligarchów.

O autorze

Maciej Piotrowski

Z wykształcenia historyk i ukrainoznawca, z pasji animator kultury. Tłumacz literatury ukraińskiej. Teksty dotyczące kultury i polityki Ukrainy publikował m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, na portalu onet.pl, w „Nowej Europie Wschodniej” oraz „Polsce w Praktyce”.

Zobacz wszystkie artykuły autora