Inflacja to niewątpliwie jeden z najgorętszych tematów tego roku. Sierpniowy odczyt był zatrważający – 16,1 proc., i to w okresie, w którym tradycyjnie notowany był jej spadek spowodowany zwiększeniem podaży żywności w miesiącach letnich. Jeszcze w lipcu pocieszaliśmy się, że teraz już będzie „z górki”. I choć paliwo staniało, inflacja nadal rośnie. Badania nastrojów konsumentów wskazują, że Polacy obawiają się drożyzny nawet bardziej niż wojny. Tymczasem ekonomiczne prognozy wcale nie napawają dużą nadzieją.
Wojna w Ukrainie i inflacja przedstawiane są jako dwie strony tego samego medalu. Mówi się nawet o „putinflacji”, co sugeruje, że ma ona swoje źródła głównie w geopolityce. W dużej mierze tak jest, ale jej bazowy odczyt na poziomie ok. 10 proc. wskazuje, że nie jest to cały obraz sytuacji. Inflacja bazowa pokazuje poziom wzrostu cen bez uwzględniania cen energii oraz żywności, czyli dóbr, które zareagowały najmocniej na wojnę. Wysoka inflacja bazowa oznacza, że nawet „bez Putina” wszystko drożeje. Wzrost cen wydaje się wypadkową wielu czynników. Wojna kosztuje i prawie zawsze winduje ceny, tym bardziej, kiedy dostęp do energii jest wykorzystywany w konflikcie. Ale pamiętajmy też, że w okresie pandemii do gospodarek na całym świecie wpompowano ogromne ilości pieniędzy. Zrobiono to w momencie, gdy moce produkcyjne i łańcuchy dostaw bardzo ucierpiały na efektywności z powodu kolejnych restrykcji. Innymi słowy wzrosła podaż pieniądza w sytuacji, w której podaż dóbr i wydajność pracy spadły. Covid został utopiony w pieniądzach, które nie miały pełnego pokrycia w tym, co gospodarka wytworzyła. Dzięki temu mieliśmy tylko pandemię, a nie pandemię połączoną z kryzysem, masowymi zwolnieniami i bezrobociem. Kryzys odroczyliśmy na okres, kiedy sytuacja epidemiologiczna się uspokoi. Być może rachunek za walkę z koronawirusem nie byłby taki wysoki, gdyby faktycznie nie doliczono do niego jeszcze wojny w Ukrainie i wszystkiego, co się z tym konfliktem wiąże dla światowej gospodarki.
„Konflikt interesów” NBP i rządu
Mamy na rynku dużą ilość pieniądza, który należy z tego rynku ściągnąć, aby zahamować wzrost cen, względnie gospodarka musi „nadrobić” braki. Problem jest taki, że gospodarka zwalnia. Drugi kwartał bieżącego roku wypadł całkiem dobrze – zanotowaliśmy wzrost 5,5 proc. Jeżeli jednak porównamy drugi kwartał z pierwszym kwartałem to mamy spadek o 2,1 proc. Ostatni taki spadek polska gospodarka zanotowała, kiedy wybuchła pandemia. Konsumenci i przedsiębiorcy mają problemy z pozyskaniem finansowania. Chodzi nie tylko kredyty – problemy widać także na rynku obligacji korporacyjnych. Notujemy też zahamowanie wzrostu wynagrodzeń, które w ostatnich latach odczuwalnie rosły. Wskaźnik PMI w strefie euro oraz w Polsce spada i znajduje się poniżej 50 pkt, co oznacza spadek aktywności ekonomicznej. PMI dla przemysłu w Polsce w sierpniu wyniósł 40,9 pkt wobec 42,1 pkt w lipcu. To wyjątkowo niski poziom. Wskaźnik poniżej 50 pkt utrzymuje się już od 4 miesięcy. Produkcja spada najszybciej od lockdownu w 2020 roku.
Polski bank centralny ma więc przed sobą trudne zadanie walki z inflacją. Rząd z kolei obawia się kosztów społecznych tych działań. O nich też nie możemy zapominać. Wiele osób pamięta jeszcze lata 90. ub. w. i społeczny rachunek za duszenia inflacji. Skutkiem ubocznym może być wzrost bezrobocia. NBP jest zobowiązany do prowadzenia polityki antyinflacyjnej, a politykę rządu może wspierać jedynie, gdy nie przeszkadza to temu celowi. Rząd z kolei jest odpowiedzialny za wiele więcej obszarów życia społecznego. Pojawia się więc pewien „konflikt interesów” między rządem a bankiem centralnym. Podwyżkom stóp procentowych towarzyszą działania rządu, które nie sprzyjają prowadzeniu polityki antyinflacyjnej, jak wakacje kredytowe czy dopłaty do energii. W planach jest także radykalna podwyżka płacy minimalnej. Można to różnie oceniać, ale też nie można robić zarzutu z samego faktu, że rząd chce w jakiś sposób złagodzić koszty społeczne inflacji oraz procesu jej ograniczania.
Bardzo trudno jest wygrać z inflacją bez wzrostu bezrobocia i bankructw przedsiębiorstw. Strukturalne bezrobocie (i wszystko co się z nim wiąże), które pamiętamy z czasów sprzed wejścia Polski do Unii Europejskiej, to wciąż niezaleczona trauma. Pamięta o nim społeczeństwo, ale też elity polityczne. Tym bardziej, że od tego czasu przyzwyczailiśmy się do wzrostu standardu życia. Nie jest to zresztą problem tylko Polski. W strefie euro także panuje rekordowa inflacja (9,1 proc. – 2 proc. powyżej celu EBC). Jakby tego było mało, to cena euro do dolara jest najniższa od 20 lat. Inflacja wydaje się hamować w USA, ale to wynik tego, że tamtejszy bank centralny podwyższał stopy w tempie, którego nie widziano od lat 70. XX wieku, kiedy to Ameryka zmagała się ze stagflacją. Mimo wszystko w sierpniu również była nadspodziewanie wysoka, co wzmaga presję na Rezerwę Federalną, aby dalej podnosić stopy procentowe.
Stagnacja, choć jeszcze nie recesja?
Trudno powiedzieć, co przyniesie najbliższa przyszłość. Jedyny uczciwy komentarz wydaje się taki, że inflacja stała się nieprzewidywalna. Nawet NBP ciężko jest ją prognozować, choć dysponuje najlepszym zapleczem analitycznym. Polityka informacyjna polskiego banku centralnego to robienie dobrej miny do złej gry. Fed i EBC wyraźnie przyznają w swoich komunikatach, że bardzo ciężko o twarde prognozy. EBC wieszczy, że druga połowa bieżącego roku i pierwszy kwartał przyszłego upłyną w strefie euro pod znakiem stagnacji, ale jeszcze nie recesji (wzrost PKB strefy euro ma wynieść w 2022 r. 0,9 proc.). Inflację napędzają z jednej strony wysokie ceny energii, z drugiej strony efekty luźnej polityki monetarnej, dość powszechnej na świecie. Na to wszystko nakładają się kiepskie nastroje, które zniechęcają do inwestowania.
Pod znakiem zapytania stoi przyszłość transformacji energetycznej. Unia Europejska chce „walczyć na dwa fronty” – z agresją Rosji i ze zmianami klimatycznymi. Gaz miał odgrywać istotną rolę w transformacji energetycznej jako paliwo przejściowe w procesie odchodzenia od węgla i atomu. Niemiecki model gospodarczy opiera się o tani gaz z Rosji. Kierownictwo Unii czekać więc będą trudne decyzje, bo nie można jednocześnie walczyć z Putinem i prowadzić transformacji energetycznej. W każdym razie nie w takim modelu, jaki był dla niej pomyślany.
Jest duże ryzyko dalszego wzrostu cen w Polsce. Nic nie wskazuje na to, aby wojna w Ukrainie miała się rozstrzygnąć w najbliższym czasie. Zima upłynie w warunkach deficytu energii. Ceny prądu i gazu już dramatycznie wzrosły, a zapotrzebowanie na energię nie spadnie. W kilka miesięcy nie nadgonimy deficytu zwiększeniem efektywności energetycznej. Wydajność przedsiębiorstw też nie zwiększy się radykalnie w ciągu najbliższych miesięcy. Obawa przed kosztami społecznymi walki z inflacją nie pozwoli na szybkie ściągnięcie „nawisu”pieniądza z rynku.
Wszystko więc wskazuje, że inflacja pozostanie z nami na dłużej. Nie wiemy do końca, jak będzie wyglądała polityka monetarna oraz polityka rządowa w najbliższych miesiącach. Kluczowa będzie determinacja polskiego banku centralnego w kontrolowaniu podaży pieniądza. Na pewno pomoże też budowanie zaufania do polskiej waluty. Dobrze, że rząd stara się osłonić społeczeństwo przed skutkami wzrostu, ale musi to być robione roztropnie. Dobrym posunięciem było obniżenie stawek podatków konsumpcyjnych. Warto rozważyć, czy nie obniżyć opodatkowania pracy oraz tzw. podatku Belki od oprocentowania wkładów pieniężnych, przynajmniej czasowo.
Pomoc bezpośrednia powinna być kierowana do najbiedniejszych osób. Organizacja alternatywnych źródeł zaopatrzenia w nośniki energii to również zadanie dla rządu na najbliższe miesiące. Żadne dopłaty nie pomogą, jeżeli nie będzie podaży energii na rynku. Być może konieczne stanie się poddanie rewizji niektórych instrumentów polityki klimatycznej, szczególnie tych najbardziej cenotwórczych.
Szkopuł w tym, że inflacja jest problemem ogólnoświatowym, a nie jedynie polskim. Nasza polityka monetarna czy fiskalna ma oczywiście wpływ na poziom cen, ale tylko do pewnego stopnia. Nie wiadomo, jak długo będą rosły ceny. Czeka nas okres trudnych decyzji, zaczynając od zakupów w sklepie, kończąc na polityce w wymiarze globalnym.
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego
pochodzących z Funduszu Promocji Kultury