Wszechobecna drożyzna coraz mocniej odbija się na naszych kieszeniach, ale nie na wszystkich tak samo. Jak mówi dr Paweł Bukowski, ekonomista z University College London i badacz nierówności społecznych, inflacja jest rodzajem podatku, który najbardziej uderza w biedniejszą część Polaków oraz klasę średnią i powoduje coraz większe rozwarstwienie społeczeństwa. Tymczasem wysoki poziom nierówności może zahamować innowacyjność i rozwój gospodarki, a nawet zachwiać demokracją.

Rośnie inflacja, ceny gazu i prądu biją rekordy – będą rosły też nierówności w Polsce?

Prawdopodobnie tak. Inflacja jest rodzajem podatku zarówno od dochodu, jak i majątku. Jest to podatek regresywny, który w znacznie większym stopniu uderza w osoby biedniejsze. Dzieje się tak przez trzy mechanizmy. Po pierwsze, gdy rośnie inflacja i rosną ceny, siła nabywcza naszej płacy – to, co jesteśmy w stanie za nią kupić – spada, więc w modelowym ujęciu pracownicy będą żądać podwyżek. Pytanie, kto jest w stanie sobie taką podwyżkę zapewnić? Z badań wiemy, że to osoby po studiach, z dobrze płatną pracą oraz na wyższych stanowiskach mają lepszą pozycję negocjacyjną. Pracownicy z niskimi kwalifikacjami, ale też osoby zatrudnione w budżetówce, będą z kolei bardziej dotknięte inflacją. Według mnie przyczyną takiej sytuacji jest słaba pozycja związków zawodowych, która zmniejsza siłę przetargową pracowników.

Drugi mechanizm dotyczy konsumpcji. Nie wszystkie produkty drożeją w ten sam sposób w reakcji na presję inflacyjną. Niektóre ceny rosną bardziej, inne mniej. W języku angielskim ceny mniej skłonne do zmian nazywa się „lepkimi”. W przypadku Wielkiej Brytanii takim przykładem są koszty czesnego na studia. Także ceny towarów luksusowych są „lepkie”. Z kolei bardziej na inflację reagują dobra podstawowe i energia. Problem polega na tym, że dobra podstawowe pochłaniają większą część dochodów osób najbiedniejszych. Każdy z nas kupuje chleb, ale osoba biedna przeznacza relatywnie większą część swojego dochodu na produkty żywnościowe czy energię niż osoba bogata, która z kolei może konsumować dobra luksusowe. Inflacja w różny sposób uderza więc w różne grupy społeczne, obniżając nierówno ich dochód realny.

A po trzecie, inflacja dotyka również majątek. Gdy mamy pieniądze na koncie i rośnie inflacja, to realna wartość naszych oszczędności spada.

Osoby bogatsze mogłyby powiedzieć, że w takim razie tracą więcej, bo ich oszczędności były większe.

Nie do końca tak jest, ponieważ najbogatsi mają większość swoich oszczędności w postaci nieruchomości albo np. akcji giełdowych. A wartość tego typu aktywów rośnie wraz z inflacją. Osoby biedniejsze mają z kolei prostsze formy oszczędności. Jeśli jesteś osobą młodą, nie masz domu, a jedynie uciułane na koncie 10 tys. zł, to ich realna wartość spadnie bardziej. Osoba, która ma majątek w postaci domu, raczej nie doświadczy spadku jego wartości.

Czy to właśnie inflacja najbardziej wpływa obecnie na nierówności w Polsce?

Tak, w tym momencie to inflacja jest najbardziej znaczącym czynnikiem. Ale jest to czynnik oddziałujący w krótkim okresie. Myśląc o nierównościach powinniśmy przede wszystkim patrzeć na czynniki długookresowe, strukturalne cechy gospodarek. To dostęp do edukacji, siła przetargowa pracowników, globalizacja, automatyzacja, dominacja kapitału w gospodarce.

Jak dużym problemem są nierówności w Polsce? Jak wypadamy na tle innych państw Europy?

Są stosunkowo dużym problemem. Jesteśmy krajem o jednym z najwyższych poziomów nierówności w Europie. Podam konkretne przykłady – 1 procent najbogatszych (dorosłych) osób w Polsce, czyli ok. 300 tys. ludzi, odpowiada za 13,4 proc. dochodu w kraju. W Niemczech czy Wielkiej Brytanii ten wskaźnik to ok. 13 proc., we Francji – 9,7 proc., w USA – 19 proc., a w Rosji – ok. 21 proc. Nie jest też tak, że to kraje Europy Środkowo-Wschodniej są ogólnie bardziej nierówne. Na Węgrzech do procenta najbogatszych trafia 12 proc. dochodu, a w Czechach – 10 proc. To dane z 2018 roku. Nie wiemy, jak to wygląda obecnie i jak COVID i inflacja je zmieniły. To, co jednak najbardziej uderza, to porównanie poziomu nierówności teraz do tego sprzed 20-30 lat. W 1989 roku nierówności w Polsce były jednymi z najniższych w Europie. To znaczy, że w przeciągu jednego pokolenia Polska stała się z jednego z najbardziej równych krajów w Europie jednym z najbardziej nierównych.

Uważa Pan, że procent najbiedniejszych osób w Polsce powinien w takim razie chcieć powrotu do czasów poprzedniego ustroju?

To, że nierówności rosną, nie oznacza, że ktoś musiał realnie zbiednieć. Nie ma wątpliwości, że transformacja była czymś dobrym, a demokracja jest znacznie lepszym systemem niż komunizm. Sęk w tym, że najbogatsi zyskali na transformacji dużo więcej niż najbiedniejsi. Między 1989 a 2015 rokiem średni dochód po uwzględnieniu inflacji w Polsce wzrósł o 73 proc. To bardzo wysoka liczba i jeden z najwyższych realnych wzrostów notowanych w tym okresie na świecie. Jeżeli jednak weźmiemy pod uwagę połowę biedniejszych Polaków, czyli od najbiedniejszych do mediany, to ich dochód wzrósł o 30 proc. Jeśli spojrzymy na kolejne 40 proc, czyli od mediany do 90 percentyla, to dochód tej grupy wzrósł o 47 proc. Natomiast u 10 proc. najbogatszych Polaków, czyli ok. 3 mln ludzi, dochód wzrósł o prawie 200 proc., u procenta najbogatszych – 458 proc., u promila – 1019 proc. To pokazuje, jak radyklanie odmienne poczucie wzrostu w Polsce mają różne grupy społeczne i co jest faktycznie ukryte za wzrostem dochodu na poziome 73 proc. Wszyscy zyskaliśmy, nikt nie chce powrotu do komuny, ale nie wszyscy mają aż tak lepiej, jak sugerują to uśrednione liczby.

Jaka mogła być alternatywa dla tej polskiej historii? Z jednej strony transformacja była sukcesem, dochód wszystkich wzrósł, uniknęliśmy też katastrofy jak np. w Rosji, gdzie duża część społeczeństwa znacznie realnie zbiedniała, podczas gdy górny procent przeobraził się w miliarderów, oligarchów z czołówki bogaczy na świecie. Z drugiej strony w Czechach czy na Węgrzech te nierówności są niższe, a najbiedniejsi w większym stopniu doświadczyli wzrostu gospodarczego. Czy można było przeprowadzić polską transformację lepiej, by większa część społeczeństwa doświadczyła jej owoców, a nie tylko warstewka populacji? Czy moglibyśmy mieć tak silny wzrost, ale być bardziej egalitarnym społeczeństwem? To są pytania otwarte do dyskusji.

Jakie mogą być konsekwencje takich nierówności?

Względem czego?

Gospodarki i społeczeństwa.

Relacja między nierównościami a wzrostem gospodarczym jest dość złożona. Jest on możliwy, gdy inwestujemy w kapitał fizyczny, kapitał ludzki oraz innowacyjność. Uogólniając, wysokie nierówności mają pozytywny wpływ na akumulację kapitału fizycznego. Ponieważ bogaci nie przejadają całego swojego dochodu, to im są bogatsi, tym więcej oszczędzają, co z kolei tworzy inwestycje w kapitał fizyczny. Z drugiej strony, nierówności mogą być szkodliwe dla kapitału ludzkiego i innowacyjności. Większe nierówności oznaczają, że trudniej osobom biednym lub średnio zamożnym zdobyć wykształcenie, tracimy też talenty, Einsteinów i Skłodowskie- Curie z biednych rodzin. Tak więc, nierówności mogą mieć pozytywny i negatywny wpływ na wzrost, a ostateczny efekt będzie zależeć od tego, czy to kapitał fizyczny jest jego głównym motorem, czy kapitał ludzki i innowacje.

Historia pokazuje, że kapitał fizyczny jest ważny na wczesnych etapach rozwoju gospodarki, kiedy buduje się fabryki, kupuje maszyny. Wówczas te nierówności mogą być dobre. Ale na pewnym etapie kluczowy staje się kapitał ludzki – Polska weszła na ten etap 20-30 lat temu, USA są na nim już od znacznie dłuższego czasu. Najbardziej wartościowe firmy na świecie, takie jak Microsoft, Google, Facebook, operują dzięki kapitałowi ludzkiemu i innowacyjności. To jest główny motor wzrostu. Czy nierówności będą więc szkodliwe dla rozwoju w Polsce? Tak, bo negatywnie wpływają na nasze umysły, na to, ile mamy wykształconych ludzi w kraju oraz jak jesteśmy innowacyjni.

Nierówności mają też wpływ na kwestie społeczne i polityczne. Ekstremalnym przykładem są USA, gdzie od lat 70 ub. w. do dzisiaj realne płace medianowego pracownika w ogóle się nie zmieniły. Skoro ta grupa nie ma nic ze wzrostu gospodarczego, to po co ma go wspierać i dbać o rozwój i bogactwo kraju? To otwiera przestrzeń dla populistycznych ruchów, które wykorzystują tę sytuację i mówią, że np. trzeba wyrzucić imigrantów z kraju, a nie inwestować w kapitał ludzki. To truizm, ale z siłą ekonomiczną przychodzi też siła polityczna. Im bogaci są bogatsi, tym mają większą możliwość ingerowania w politykę. Ponownie USA i tamtejsi lobbyści, którzy są w stanie przeforsowywać istotne dla nich ustawy, są przykładem. Im więcej nierówności tym również więcej przestępczości i konfliktów między grupami społecznymi, co wpływa na jakoś życia.

USA są przykładem kraju wysokich nierówności, ale jednocześnie to kraj dużych innowacji. Google i Facebook, o których Pan wspomina, to amerykańskie firmy. Amerykanie za chwilę po raz kolejny polecą na Księżyc. Dlaczego tam duże nierówności nie uśmierciły innowacyjności?

Na innowacje ma wpływ więcej czynników niż tylko nierówności, a USA mają wiele cech, które pomagają temu krajowi być najbardziej innowacyjnym na świecie. Czy jednak byłby on bardziej innowacyjny, gdyby miał mniejsze nierówności? Wspomniała Pani o podróży na Księżyc – Amerykanie już tam byli w latach 60. ub. w. To był czas niskich nierówności w USA i bardzo wysokich podatków, sięgających 90 proc. Wielu ekonomistów uważa, że gospodarka amerykańska była znacznie bardziej innowacyjna w latach 50., 60. i 70. niż jest obecnie. I wówczas tych lotów na Księżyc też było wiele.

Ekonomiści ogólnie mówią w kontekście Zachodu o stagnacji produktywności. W Wielkiej Brytanii produktywność nie rośnie od 15 lat, to gigantyczny problem dla tego kraju. W USA rośnie, ale znacznie wolniej niż kiedyś. Gospodarka USA jest wciąż innowacyjna, ale nie tak, jak 50 lat temu i nie tak, jak mogłaby być. Trzeba uważać przed zbyt szybkim wyciąganiem wniosków między jednym elementem, jakim jest innowacyjność, a drugim, jakim są nierówności. To bardziej złożony system.

Poza różnicą w poziomie nierówności te kilkadziesiąt lat temu a teraz, USA brały też wówczas udział w wyścigu zbrojeń. Więc zdecydowanie nie ma tutaj prostych zależności.

Trzeba pamiętać, że NASA działało dzięki inwestycjom publicznym, które były możliwie, bo państwo zbierało sukcesywnie podatki. To też kwestia umysłów, niezwykłych ludzi. Jeżeli kraj traci talenty tylko dlatego, że takie osoby urodziły się w biednych rodzinach i nie mają dostępu do edukacji, dobrych studiów, to traci na tym cała innowacyjność gospodarki. Są konkretne badania, które pokazują, że osoba urodzona w biednej rodzinie, mimo tych samych wyników w szkole, ma mniejsze szanse na zostanie innowatorem niż ktoś, kto się urodził w bogatej rodzinie.

Kolejny raz podczas naszej rozmowy pojawia się kwestia dobrej, bezpłatnej i dostępnej dla każdego edukacji. Tymczasem w Polsce przybywa prywatnych szkół kuszących szeroką ofertą, a – co już niepokojące – z drugiej strony nauczyciele w szkołach publicznych narzekają na słabe zarobki i grożą odejściami. Jak zatrzymać ten trend?

Dbamy o równy dostęp do edukacji, ponieważ determinuje on równość szans. Według danych OECD z 2015 roku, dzieci rodziców nieposiadających wykształcenia średniego (urodzone w latach 1971-1990) miały aż 2,5 razy mniejsze szanse na ukończenie studiów niż statystyczny Polak. Dla porównania średnia dla OECD to 1,8. Ta sytuacja może się pogarszać, ponieważ rosną nierówności i rozwija się prywatny sektor edukacji – rośnie liczba dzieci uczęszczających do prywatnych podstawówek oraz zwiększają się wydatki na prywatne korepetycje. Innymi słowy, zasobność rodziców może mieć coraz większe znaczenie dla kariery dziecka.

Żeby zatrzymać ten trend, kluczowe jest zwiększenie inwestycji w edukację publiczną, zwłaszcza na terenach wiejskich. Warto tutaj podkreślić, że mówiąc o wydatkach na edukację, powinniśmy mówić właśnie o inwestycjach, bo one się w przyszłości zwrócą z nawiązką. Kluczowi są zwłaszcza nauczyciele. Istnieje wiele dowodów na to, że zwiększenie pensji nauczycieli oraz inwestowanie w ich umiejętności to jeden z najlepszych sposobów na podniesienie (i wyrównanie) poziomu edukacji. Są to znacznie lepiej wydane pieniądze niż np. kupowanie interaktywnych tablic czy dawanie laptopów.

Co jeszcze, poza edukacją, przyczynia się do niwelowania nierówności?

Polityka walki z nierównościami dzieli się na dwie grupy. Jedno to zapobieganie im u źródła. Edukacja jest tu świetnym przykładem. Dając dostęp do edukacji, dajemy równe szanse, dzięki czemu nierówności stają się mniejsze. Inny przykład to płaca minimalna oraz, wspomniane wcześniej, związki zawodowe, które wspierają siłę przetargową pracownika u pracodawcy. Druga grupa polityk zakłada, że nierówności już istnieją i staramy się je niwelować poprzez przenoszenie pieniędzy z jednej kieszeni do drugiej – progresywny podatek, który obciążałby w większym stopniu najbogatszych przy jednoczesnym systemie transferów do najbiedniejszych. W Polsce to element, który prawdopodobnie wymaga największej naprawy. Cały system podatkowo-składkowy, przynajmniej do 2020 roku, był degresywny, czyli bardziej obciążał biednych niż bogatych. To powodowało, że paradoksalnie nierówności przed opodatkowaniem były niższe niż po opodatkowaniu. To ewenement! Polski Ład starał się to naprawić, ale czy to się udało, to się okaże.

Zapewne istnieje obawa, że podniesienie podatków dla najbogatszych spowoduje, że uciekną ze swoimi rozliczeniami do rajów podatkowych?

Z badań, które przeprowadził mój kolega z fundacji Dobrobyt Na Pokolenia, Paweł Doligalski, wynika, że tak się nie stanie i w Polsce jest miejsce na podniesienie podatków. Ilustruje to krzywa Laffera. Być może część biznesów się wyniesie, ale to nie będzie exodus, który spowoduje spadek wpływów do budżetu. Taki przykładowy pan Marian z mazowieckiej wsi, który prowadzi tam swoją działalność, raczej nagle nie stwierdzi, że przenosi się do Luksemburga, bo podatek wzrósł o pięć procent.

Pan Marian z mazowieckiej wsi może nawet chcieć wspierać walkę z nierównościami, ale może mieć też obawy, czy jego podatki zostaną tak rozdystrybuowane, że będą faktycznie zmniejszać nierówności, a jego danina stanie się de facto inwestycją w gospodarkę, a tym samym jego firmę.

Oczywiście, zgadzam się. Trzeba myśleć o tym holistycznie. Z jednej strony jest to kwestii naprawienia systemu podatkowo-składkowego, a z drugiej stworzenia zaufania do państwa. To szeroki temat, jak te pieniądze najlepiej wydawać. Każde narzędzie jest skomplikowane i może różnie działać w różnych krajach, a badania na ten temat w Polsce raczkują. Mamy jednak kilka przykładów polityk, które działają – to płaca minimalna czy również 500+, które wyciągnęło część ludności z ubóstwa. Być może dało się to zrobić lepiej, ale te 500+ i tak jest lepsze niż nie robienie niczego w sprawie zmniejszania nierówności. To nie jest też decyzja na tu i teraz, bo ja tak mówię. Zróbmy plan, listę a-b-c, pilotaż, zbadajmy to i za 4 lata będę mógł powiedzieć, co działa najlepiej.

Przywołał Pan płace minimalna i 500+, które teraz zjada inflacja. Jak za rok, dwa będzie wyglądało nasze społeczeństwo, biorąc pod uwagę to, co mówiliśmy o nierównościach?

Każdemu społeczeństwu potrzebna jest pewna doza solidarności. Nie możemy udawać, że inflacja w równy sposób dotyczy wszystkich, by uniknąć takich tragedii jak ludzie zamarzający w domach czy też tego, że jakaś grupa będzie się czuć opuszczona i zacznie głosować jeszcze bardziej radykalnie. Spada realna wartość 500+, spada realna wartość pensji nauczycieli, pracowników służby zdrowia i budżetówki. Są to osoby, które ratowały nas i naszą gospodarkę w czasach pandemii. Jeśli Ci ludzie będą się czuć opuszczeni, to będzie miało dramatyczne skutki dla wszystkich i naszej przyszłości.

Rozmawiała Małgorzata Gorol.

 

Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego
pochodzących z Funduszu Promocji Kultury

Paweł Bukowski

Wykładowca ekonomii na University College London oraz w Polskiej Akademii Nauk. Związany również z London School of Economics. W swojej pracy zajmuje się nierównościami społecznymi oraz ekonomią rynku pracy. Jest współtwórcą grupy eksperckiej Dobrobyt na Pokolenia oraz członkiem Concilium Civitas.

O autorze

Małgorzata Gorol

Redaktorka naczelna "Polski w Praktyce" w latach 2021-2022, była dziennikarka serwisu Wiadomości Wirtualnej Polski, copywriter, specjalista ds. mediów i marketingu. Z wykształcenia filozof i politolog.

Zobacz wszystkie artykuły autora